Parafia p.w. Św. Józefa

Racibórz - Ocice

 
   

PAMIĘĆ O KSIĘDZU BERNARDZIE GADE

 

   

 

    
 

 

 

 

 

 

„Ksiądz musi być i bardzo wielki i bardzo mały.

 Wytwornego usposobienia jak z królewskiego rodu.

Prosty i skromny jak chłopski pachołek.

Sługa, który mocuje się z Bogiem.

Człowiek, który sam siebie pokonał.

W mowie jasny, w życiu prawdziwy.

                                     Nie myślący o sobie – całkiem inaczej niż ja.”

                               Bernard Gade

 

Ks. Bernard Gade - urodził się 12 października 1911 r. w Mikulczycach,    jako   pierworodny   syn   Maksymiliana  i   Matyldy zd. Piosek .

15 października został ochrzczony w kościele parafialnym p.w. św. Wawrzyńca w Mikulczycach. Na chrzcie świętym otrzymał imię Bernard i został poświęcony Matce Bożej.

Ojciec, Maksymilian Gade (12.08.1883 - 09.05.1957) , pracował jako sztygar w kopalni Abwehrgube   w   Mikulczycach.

Był człowiekiem wielkiej wierności i sumienności,  należał  do  Apostolstwa   Mężczyzn.  

Matka, Matylda( 16.04.1889 – 21.05.1940)  żyła wiarą.

Emanowała dobrocią i siłą woli. Oddana rodzinie. Ofiarna i chętna do pomocy innym. Dbająca o uczestnictwo w codziennej mszy świętej i wspólną modlitwę w rodzinie.

W   rodzinie  Gade   było   4  chłopców  i  6 dziewcząt. Bernard był najstarszy, po nim urodzili się: Maksymilian, Maria, Jadwiga, Karol, Katarzyna, Alojzy, Magdalena, Klara, Dorota.

Ks. Bernard jako dziecko przejawiał ogromne zainteresowanie pracą rodziców, ich troską o dzieci.  Bardzo gorliwie opiekował się młodszym rodzeństwem. Chętnie pomagał matce, potrafił  gotować i piec.

 Źródłem jego zabaw często były uroczystości i nabożeństwa kościelne, w których uczestniczył.

 

Swoją edukację rozpoczął  w szkole podstawowej w 1917 r. w czasie I wojny światowej w Maciowakszu.

Po    ukończeniu   4  klas  szkoły   podstawowej   rozpoczął   naukę w gimnazjum.

25 maja 1922 r., mając 11 lat przystąpił do I Komunii św. w kościele O.O. Franciszkanów w Głubczycach.

Również w roku 1922 otrzymał sakrament bierzmowania z rąk Arcybiskupa z Ołomuńca w kościele parafialnym w Głubczycach.

Po  ukończeniu   drugiego   roku gimnazjum powrócił do Mikulczyc i kontynuował naukę w Hindenburg Gimnasium w Bytomiu.

  Maturę zdał 17 marca 1930 r. W tymże roku rozpoczął studia filozoficzno – teologiczne na Wydziale Uniwersytetu Wrocławskiego, był sumiennym studentem, pobożnym kandydatem do kapłaństwa oraz dobrym kolegą.

 03.07.1934 r przyjmuje z rąk ks. Kard. Adolfa Bertrama tonsurę.

 02.12.1934 r. otrzymuje święcenia subdiakonatu.

27.01.1935 r. w katedrze wrocławskiej przyjmuje święcenia kapłańskie z rąk kardynała Adolf Bertrama

Ksiądz Bernard Gade rozpoczyna swoją posługę jako wikariusz w parafii p.w św. Mikołaja w Raciborzu  - 22 lutego 1935 r biorąc przykład i wzór z ówczesnego   proboszcza ks. Prałata Karla Ulitzki, Papieskiego Prałata Domowego, Kanonika Honorowego Kapituły Metropolitarnej we Wrocławiu.    Podpatrując postawę   kapłańską,   która     nacechowana   była   gorliwością   i   troską o duchowe dobro wiernych.

 Przez pewien czas pełni funkcję duszpasterza robotników sezonowych w Macklenburgii, następnie jako wikariuszowi przy katedrze wrocławskiej, powierzono mu duszpasterstwo Polaków w kościele Św. Marcina we Wrocławiu. Wracając ponownie do Macklenburga zmuszony opuścić to miejsce  wraca do Raciborza, zostając 23.12. 1938 r. proboszczem parafii Św. Józefa w Raciborzu – Ocicach.

Jako gorliwy młody duszpasterz organizuje życie parafialne, poprzez Msze św., sakramenty, nabożeństwa, znajdując w tych wszystkich     czynnościach   nie   tylko   spełnienie    swoich         marzeń o kapłaństwie, ale i zadowolenie z dobrze spełnianych zadań.

 W latach 1949 – 1952 zostaje jednocześnie ojcem duchownym w Wyższym Seminarium Duchownym w Nysie/Opolu.

 Od 10 lipca 1954 do 10 lutego 1957 roku  zostaje  zwolniony ze stanowiska proboszcza parafii św. Józefa ze względu na uwarunkowania polityczne w kraju. Przebywając w tym okresie w Kamienicy koło Łącka w powiecie Limanowa na terenie diecezji tarnowskiej.

11 lutego 1957roku w uroczystość Objawienia Matki Bożej z Lourdes powraca  do swojej parafii gdzie pozostaje jej Proboszczem do23 lipca 1990 roku.

 17.10.1957 r. zostaje powołany na sędziego prosynodalnego i pozostaje nim do końca pracy w parafii

 18.04.1967 r. zostaje pierwszym oficjalnym Ojcem Duchownym Śląska Opolskiego aż do powołania jego następcy w 1978 roku.

 29.06.1967 r. zostaje mianowany  dziekanem honorowym.

 15.11.1967 r, zostaje mianowany radcą duchownym.

 24.01.1972 r.  zostaje wicedziekanem dekanatu Racibórz.

  W 1973 zostaje dziekanem dekanatu raciborskiego i jest nim  przez 11 lat, do 1984.

  Od 27.01.1981 r. do końca swojej służby proboszczowskiej jest dziekanem rejonu raciborskiego.

Od 1984 roku  do końca swej aktywnej służby w tej parafii jest konsultorem diecezjalnym, a więc tym, który należał do grona 11 wybranych i zatwierdzonych kapłanów w diecezji, by w razie śmierci ordynariusza mogli wybrać zastępcę aż do mianowania nowego biskupa.

 W 1972 roku mianowany Prałatem czyli Kapelanem Jego Świątobliwości.

 Zmarł 04.02.1995roku w pierwszą sobotę miesiąca o godz.23.10.

Uroczystości pogrzebowe odbyły się 09 lutego 1995roku pod przewodnictwem ks. Biskupa Alfonsa Nossola.

 

 

 

w Raciborzu – Ocicach

(przygotował ks. Prałat Bernhard Gade na Spotkanie Ministrantów, dnia 11.06.1989r.

z okazji złotego jubileuszu kościoła św. Józefa. Tekst wydrukowano w miesięczniku

„Der Ratiborer” – w Norymberdze, Niemcy”)

 

W ramach socjalnego budownictwa osiedlowego, które rozwinęło się po 1.Wojnie Światowej, miasto Racibórz nabyło majątek „Ocice – Zamek”. W roku 1932 rozpoczęto wzdłuż szosy prowadzącej do Opawy, z budową osiedla robotniczego. Były to domki dwurodzinne, z przyległym kawałkiem roli dla każdej rodziny. Wprowadzane do tych domków rodziny miały status najemców, po 20 latach miały się jednak stać właścicielami mieszkania i ogrodu.

To osiedle nazwano „osiedlem na skraju miasta”. Leżało ono po jednej stronie reszty majątku „Ocice – Zamek”.

W 1934 roku budowano po drugiej stronie reszty majątku „Ocice – Zamek” drugie osiedle, w którym mieszkania miały na stałe pozostać mieszkaniami czynszowymi. Półtora ciągu ulicznego zostało zabudowane budynkami dwurodzinnymi, a półtora ciągu domkami czterorodzinnymi (tylko mały pokoik i maleńka kuchnia). Należy je określić jako mieszkania zastępcze.

Ponieważ mieszkańcy składali się wyłącznie z młodych rodzin i do tego wielodzietnych, całe osiedle liczyło grubo ponad 2000 osób z blisko 700 uczniami.

Dlatego w roku 1936 rozpoczęto  budowę dużej, ośmioklasowej szkoły powszechnej.

 Zgodnie z jurysdykcją  kościelną, całe osiedle należało do parafii św. Mikołaja w Raciborzu – Stara Wieś. Ówczesny proboszcz i kanonik katedry wrocławskiej, ks. Prałat Carl Ulitzka (ur. 24.09.1873, zmarł 12.10.1953, pochowany na cmentarzu w Berlinie-Karlshorst) starał się o wybudowanie kościoła dla mieszkańców osiedla.

Pierwszy plan Prałata zakładał zakup dwóch istniejących stodół majątku Ocice-Zamek i ich przebudowę na kościół z ewentualnym dodatkowo domem katechetycznym. Plan upadł z powodu wysokich kosztów nabycia. Najbliżej położonym kościołem dla mieszkańców osiedla był kościół Matki Bożej, który wówczas nie miał jeszcze własnego duszpasterza. Celebrowano tam – głównie ze względu na mieszkańców osiedla – w każdą niedzielę - dwie Msze Święte (jedną w języku niemieckim, drugą w języku polskim). Dopiero w roku 1937 nastąpił rozdział od parafii Św. Mikołaja i utworzenie własnej duszpasterskiej kuracji., do której należał również teren osiedla.

 Było to zapewne dziełem Opatrzności Bożej, iż pierwszy plan budowy kościoła ze stodół majątku, się nie urzeczywistnił. To potwierdza najlepiej dzisiejsza sytuacja.

Bóg pozwolił, iż w końcu Prałatowi Ulitzka udało się nabyć od Miasta działkę o powierzchni 1,24 ha, bardzo korzystnie położonej w środku pomiędzy oboma osiedlami i do tego dostatecznie dużej na wybudowanie kościoła z placem przykościelnym, założenia własnego cmentarza, jak również budowę fary z małym ogródkiem.

 Nowy kościół miał być poświęcony św. Józefowi, opiekunowi robotników. Projektantem nowego kościoła był mgr inż. arch. Felix Hinssen z Nysy. Roboty budowlane powierzono firmie Roberta Poppek z Raciborza.

 W dniu 20.06.1937 odbyło się poświęcenie placu kościelnego i dokonano „pierwszego sztycha rydlem” pod fundamenty. 10.10.1937 roku odbyła się uroczystość położenia kamienia węgielnego. Na życzenie Ks. Prałata dobudowano dużą zakrystię, tak aby mogła ona służyć również jako pomieszczenie do nauki. Ksiądz Prałat przewidział iż oficjalna nauka religii w szkołach nie będzie w przyszłości przez III. Rzeszę tolerowana. W roku 1938, rzeczywiście usunięto naukę religii w szkołach.

Przy wyposażaniu wnętrza ograniczano się, ze względów finansowych, na rzeczach najbardziej niezbędnych.

W ścianie przedniej kościoła umieszczono na cześć patrona św. Józefa, duże okrągłe okno o średnicy 3,5 metra, które wraz z kolorowymi oknami nad ołtarzami bocznymi, zaprojektował artysta malarz B. Latatzki z Berlina-Steglitz. Obraz przedstawia św. Józefa jako patrona kościoła katolickiego. Dlatego pod jego obrazem znajduje się obraz bazyliki św. Piotra w Rzymie jako symbol ludu Bożego. Na prawo i na lewo od św. Józefa umieszczono symbole Eucharystii (cyborium) i hierarchii kościelnej (tiara, klucze Piotrowe, pastorał biskupi i krzyż papieski). Pod tym dużym okrągłym oknem znajduje się długi ołtarz główny  (4,25 m). Na nim stoi duże tabernakulum. Idea do niego pochodzi ze starotestamentowej Arki Przymierza.

Roboty rzeźbiarskie zostały wykonane we wschodnioniemieckich warsztatach artystycznych w Nysie. Na przedniej ścianie tabernakulum, na dolnym polu znajdują się obrazy przed- eucharystyczne: 1. Ofiara Melchizedecha, 2. Ofiara Izaaka. Na górnym polu znajdują się obrazy z dokonania, z Nowego Testamentu: 1.  Niekrwawa ofiara podczas Ostatniej Wieczerzy, 2. krwawa ofiara na Krzyżu.

Ponadto na frontowej ścianie znajdują się jeszcze figury Chrystusa i czterech Ewangelistów. Na tabernakulum leży apokaliptyczna księga z siedmioma pieczęciami, a na niej Baranek Wielkanocny z chorągwią zwycięstwa. Ponad tabernakulum wisi krzyż sięgający aż do okrągłego okna ze Zbawicielem naturalnej wielkości. Obecna rama dookoła krzyża, z klęczącymi aniołami, pochodzi z roku 1959. Z tego samego okresu pochodzą figury św. Michała Archanioła i św. Anny, jak również osiem popiersi w obu ścianach bocznych

(św. Jan Chrzciciel, św. Pius X, św. Franciszek z Asyżu i św. Stanisław Kostka, św. Jadwiga,

św. Teresa od Dzieciątka Jezus, św. Barbara i św. Maria Goretti.

 We września 1938 poświęcił Prałat Ulitzka pierwsze dwa dzwony. Projekt przewidywał cztery dzwony, w tonacji „e”, „gis”, „h”, „cis” (motyw z „salve Regina”). Dzwony te jednak już 4.01.1942 zostały wybudowane i przymusowo przeznaczone na potrzeby przemysłu zbrojeniowego.

Dla nabożeństw wynajęto organy z firmy Rieger, aż do zakupu własnych.

 Dnia 23.10.1938 nastąpiło poświęcenie kościoła przez Ks. Prałata Ulitzka. Uroczysta konsekracja nastąpiła 29.05.1939 przez jego eminencję Kardynała Adolfa Bertrama z Wrocławia, który na budowę kościoła ofiarował 18.000 marek.

 Po poświęceniu kościoła tylko w niedzielę dwa razy odprawiano Msze Św., a celebrowali wikarzy z kościoła św. Mikołaja.

Na pierwszego duszpasterza kościoła św. Józefa wyznaczono wikarego Bernharda Gade. Swoją służbę rozpoczął 24.12.1938 roku. Mieszkał i żywił się u jednej z rodzin. w pobliżu kościoła.

Farę wybudowano dopiero w roku 1950. Końcem 1939 r. udało się Miastu wynająć pół domku dla duszpasterza.

Ponieważ wiele brakowało do pełnego wyposażenia wnętrza kościoła, powoli je uzupełniano.

Do tego należały przede wszystkim: stacje drogi krzyżowej, oba boczne ołtarze, kaplica chrzcielna pod chórem, artystyczna szopka bożonarodzeniowa, nowe organy wyprodukowane przez firmę Rieger z Mockern, jak również szaty liturgiczne we wszystkich barwach.

 Nowa siedziba duszpasterska podlegała Kuracji Duszpasterskiej Matka Boża. W roku 1940 gmina Górne Ocice i folwark Nowe Ocice wyłączono z parafii Janowice (Cyprzanów) i przydzielone Duszpasterstwu św. Józefa. Dekretem archidiecezji z dnia 12.10.1941 nowe Duszpasterstwo św. Józefa stała się samodzielną kuracją duszpasterską.

 W kwietniu 1944 roku nad portalem kościoła ułożono mozaikę, której karton wymalował artysta malarz Egbert Lammers. Duży obraz przedstawia Dobrego Pasterza, który depcze lwa jako synonim diabła („diabeł krąży jak lew ryczący…”). Pod obrazem, dokładnie nad portalem, widnieje napis: Venite ad me omnes („przyjdźcie do mnie wszyscy”). Po obu stronach obok Dobrego Pasterza stoi jeden chłopak i jedna dziewczyna, jeden młodzieniec i jedna panna, kobieta i mężczyzna, starzec i staruszka. Wszyscy trzymają Zbawicielowi z ufnością i miłością swoje serca w swych rękach. Jeszcze w tym samym roku, przed wejściem głównym i przed wejściami bocznymi założono granitowe schody.

 W Wielki Piątek 28.03.1945 roku, rano o godź. 5-tej wtargnęli do kościoła radzieccy żołnierze. Na placu kościelnym ustawiła się artyleria, która ostrzeliwała cofające się wojsko Wehrmachtu. Kiedy pierwszy niemiecki granat uderzył do naszej wieży kościelnej, na szczęście wycofali się. Kościół bardzo ucierpiał od przeciągających wojsk. Od Wielkiego Piątku aż do Zielonych Świątek w kościele nie można było odprawiać żadnego nabożeństwa.

 Na końcu 1945 roku parafia liczyła tylko 1.334 katolików i 16 innowierców. W roku 1944 było jeszcze 2704 katolików i 73 innowierców.

 Z dniem 1.12, 1946 roku, samodzielna kuracja duszpasterska św. Józefa stała się samodzielną parafią.

 W dniu 14.11.1948, uroczyście poświęcono, wygodnie leżący koło kościoła, nowy cmentarz.

 W 1950 wybudowano plebanię.

W 1958/1959 wykonano figury dla kościoła i ukształtowanie głównego ołtarza.

 28 czerwca 1959 roku obchodził w naszym kościele swe uroczyste prymicje, pierwszy i dotąd jedyny, pochodzący z parafii św. Jozefa, ksiądz.

 

 

 

 

Wspomnienia o naszym bracie prałacie Bernardzie Gade

 

Zostałam poproszona, bym parę słów – wspomnień o naszym bracie prałacie Bernardzie Gade napisała. Ufając w pomoc Ducha Świętego spróbuję to uczynić.

W stosunku do rodziców Bernard był posłusznym, chętnym do pomocy i wdzięcznym synem, a dla rodzeństwa wyrozumiałym i kochającym bratem.

W dniu 27 stycznia 1935 roku Bernard otrzymał świecenia kapłańskie z rąk Jego Przewielebności kardynała Adolfa Bertrama.

Powołanie do stanu kapłańskiego traktował jako szczególną łaskę. Próbował poprzez wierność, sumienność, pilność i całkowite oddanie służyć Bogu. Na ścianie jego pokoju wisiała pięknie drukowana sentencja pod tytułem „Ideał księdza”. Niestety, dokładnego tekstu już nie pamiętam. Spróbuję napisać tylko istotne myśli:

„Ksiądz musi być i bardzo wielki i bardzo mały.

 Wytwornego usposobienia jak z królewskiego rodu.

Prosty i skromny jak chłopski pachołek.

Sługa, który mocuje się z Bogiem.

Człowiek, który sam siebie pokonał.

W mowie jasny, w życiu prawdziwy.

Nie myślący o sobie – całkiem inaczej niż ja.”

W moich oczach mój brat był zawsze kapłanem. Nie tylko ze względu na ubiór, ale ze względu na sposób bycia, w którym zawsze można było poznać kapłana. Co roku w wielki czwartek, w dniu ustanowienia Najświętszego sakramentu Ołtarza i Kapłaństwa odmawiał po kazaniu przed wiernymi przyrzeczenie, które złożył w dniu swoich święceń kapłańskich. W każdy pierwszy czwartek miesiąca odprawiał mszę świętą o powołania kapłańskie i uświęcenie kapłanów. Tęsknota za zrozumieniem i spełnieniem woli Bożej towarzyszyła memu bratu przez całe życie. Codziennie błagał o pomoc Ducha Świętego i zachęcał swoich parafian, by we wszystkich sprawach życiowych prosili Ducha Świętego o pomoc. Jego zaufanie do Boga było bardzo wielkie.

 Z okazji moich imienin przysłał mi z wygnania serdeczne pozdrowienia ze wzruszającymi słowami Edyty Stein” „Panie pozwól mi na ślepo iść Twoimi drogami. Nie chcę Twojego prowadzenia zrozumieć, jestem przecież Twym dzieckiem. Jesteś Ojcem mądrości – i moim Ojcem. Prowadzisz mnie przez ciemność, a jednak prowadzisz do Siebie”.

Szczególnie mocno wzruszyły mnie momenty kiedy już utraciwszy wzrok, mówił do odwiedzających go: „proszę was, nie upadajcie na duchu, miejcie zaufanie, dobry Bóg was nie opuści, nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne. Na koniec błogosławił ich.

            Kapłan powinien wypraszać Boże błogosławieństwo i podawać je dalej. Mój brat z wielkim przejęciem udzielał błogosławieństwa nie tylko podczas liturgicznych czynności, ale tez podczas spotkań z dziećmi, młodzieżą, dorosłymi. Każdy posiłek błogosławił znakiem krzyża. Wieczorem błogosławił ponownie całą parafię, mnie i nasze mieszkanie.

            W ciągu całego życia obdarzał głęboką miłością i uwielbieniem Matkę Boską i Świętego Józefa. Przypominam sobie, że w każdą pierwszą sobotę miesiąca odprawiał msze święte w intencji Matki Bożej, często odmawiał modlitwę różańcową i oddawał siebie w jej opiekę. O świętym Józefie mówił: „Święty Józef pomagał mi w wielu udrękach i potrzebach”. W każdą środę po mszy świętej modlił się z wiernymi do świętego Józefa.

W swoim życiu doświadczał wielokrotnie opieki Anioła Stróża. Swoje przeżycia o tym, jak Anioł Stróż go z zagrożeń życiowych ratował opowiadał w swoich kazaniach. Chciał przez to podkreślić obecność Anioła Stróża w naszym życiu. Często mówił „ Nie zapominajcie o świętym Aniele Stróżu. On jest najlepszym przyjacielem”.

            Kościół był dla mojego brata nie tylko Domem Pana, ale też Domem Ojca. Powierzony jego pieczy kościół świętego Józefa w Kocicach starał się zawsze utrzymywać w godnym stanie, ubogacać go i upiększać. Poprzez swój przykład pobudzał wiernych do szacunku dla Domu Ojca. Dla niego rzeczą serca było przebywanie w Domu Ojca. Wcześnie rano i późnym wieczorem przebywał sam w kościele by się modlić. Wspaniałomyślnie i ofiarnie popierał budowę nowych kościołów i misje święte. Bardzo wielka była jego chęć pomocy duszom cierpiącym w czyścu. Jak tylko mógł, ofiarował msze święte za te dusze. Wiele razy przekazywał swoim współbraciom kapłanom intencje mszalne, stypendia z prośbą by odprawiali msze święte za dusze w czyścu cierpiące. Z pewnego notatnika dowiedziałam się, że po dokładnym przemyśleniu i w porozumieniu ze swoim spowiednikiem ofiarował wszystkie swoje zasługi dobremu Bogu za biedne dusze czyścowe.

Poprzez nieustanną walkę z samym sobą starał się pogłębić w sobie cnotę pokory. Zdawał sobie sprawę, że swoje wysiłki w czasie odczytów, rozpraw, konferencji, kazań itp. Nie zawsze znajdywały uznanie. Skromnie mówił „ To było nudne, ale lepiej nie umiałem”. Pewnego razu zareagował nerwowo w czasie dyskusji o kaplicę chrzcielną w obecności rzemieślnika i dwojga jego dzieci. Ponieważ już był niewidomy, prosił mnie, bym ich odnalazła i w jego imieniu przeprosiła.

Siłę by cierpliwie znosić bóle i choroby czerpał z miłości do Ukrzyżowanego Pana. Otwarte rany na nogach, ropiejące miejsca na stawach stóp, podwójną przepuklinę, która pomimo dwukrotnej operacji wciąż się odnawiała, ślepotę przyjmował dar łaski.

Nie wiem co przeżywał w czasie wielu nieprzespanych nocy. Rano leżały często trzy, cztery przepocone piżamy obok łóżka. By mu pomóc chciałam być nocami przy nim. Prawie błagalnie prosił by tego zaniechać. Niechcący powiedział kiedyś „moje ciało zawsze boli”. Dopiero w dniu śmierci lekarz stwierdził, że to rak był powodem tych boleści, które chory tak skrzętnie potrafił ukrywać. On nie przyjmował żadnych środków przeciwbólowych.

            Punktem kulminacyjnym każdego dnia jego kapłańskiego życia była Msza Święta, którą odprawiał z wielka pokorą i poświęceniem. On wierzył niewzruszenie w obecność Zbawiciela w Najświętszym Sakramencie. Umiał poprzez Najświętszy Sakrament połączyć się wewnętrznie z naszym Zbawicielem. Prosił Boga o dar, by do końca życia mógł odprawiać Najświętszą Ofiarę. Jego serdeczne życzenie zostało spełnione dzięki pieczołowitej opiece jego następcy, księdza Henryka Wyciska, który pozbawionego wzroku brata codziennie ze sobą do ołtarza prowadził. Za tę przysługę dziękował Bernard swemu następcy krótko przed śmiercią słowami: „Bóg zapłać za dobroć serca”. Ksiądz Wycisk odprowadzał go do szpitala. Nawet wtedy mój brat nie myślał o sobie, ale o obowiązkach jakie czekają na księdza Henryka. Zachęcał go do powrotu do parafii, gdyż następnego dnia pierwsza niedziela miesiąca, a w związku z tym czekało go wiele zadań. Ksiądz Henryk z ciężkim sercem pożegnał się z chorym i pojechał z powrotem.

Była mniej więcej godzina 22.oo. Ledwie przybył na probostwo, udał się do kościoła i modlił  się do godziny 23.15 za swojego chorego poprzednika.

To był czas, kiedy mój brat z miłosnym aktem w sercu ze słowami „ Jezus, Maryja, kocham Was – ratujcie dusze” oddał swoją duszę Bogu.

W testamencie, który arcybiskup Alfons Nosol odczytał w dniu pogrzebu, odbiło się jeszcze raz życie duchowe zmarłego. Ono świadczy o wdzięczności Bogu i ludziom, o głębokiej wierze, zaufaniu, miłości i pokorze serca.

            W jedności z błaganiem ze świętym kościołem prosimy za wszystkich zmarłych:

O Boże, zmiłuj się nad duszą Twojego sługi, księdza Bernarda. Przyjmij go w miejsce Twego pokoju i światła i pozwól mu wziąć udział w szczęśliwości Twoich Świętych, przez Chrystusa Pana naszego. Amen

 

 

HOMILIA KS. BISKUPA OPOLSKIEGO ALFONSA NOSSOLA

z okazji 60-lecia kapłaństwa ks. Prałata Bernharda Gade

Racibórz – Ocice, dnia 27 I 1995r.

 

Przychodzę pełnić wolę Twoją, Boże !

 

Czcigodny nasz Jubilacie, kochany Księże Prałacie,

Przyjacielu ojcowski nas kapłanów.

Drodzy Współbracia w Chrystusowym kapłaństwie.

Czcigodne Siostry zakonne.

Wy wszyscy, którzy tworzycie tutaj tę rodzinę parafialną.

Wszyscy Goście, którzy dzisiaj razem chcecie pomóc Ks. Prałatowi wyśpiewać dziękczynne

„Te Deum” za wyjątkową łaskę sakramentalnego uczestnictwa w służebnym kapłaństwie

Najwyższego Arcykapłana – Dobrego Pasterza !

 

1)      60 lat temu nasz drogi Ks. Prałat powiedział „przyszedłem Boże pełnić Twą wolę”.

Wyraził to z obowiązkowym „ad sum” – „jestem”, „promitto” – „przyrzekam” Twoim i tylko

Twoim Chryste być pragnę dla ludu Bożego i chwały Trójjedynego Boga.

2)      Mam szczęście uczestniczyć już w trzecim diamentowym jubileuszu

Kapłańskim naszych drogich księży Prałatów – Twoich przyjaciół, kochany nasz ks. Prałacie: ks. Prałata Jonieńca z Gliwic-Sośnicy, ks. Prałata Rolnika, który teraz jest  w Chrząszczykach i obecnie tutaj w Ocicach w Twoim jubileuszu. Tak czasem sobie myślę, szkoda że też nie byłem prałatem, bo to poniekąd nadzieja na długie kapłańskie życie.

  

    I. Łaska pełnienia woli Bożej

     60 lat móc być „In persona Christi” – „w imieniu Chrystusa” szafarzem Jego łaski – to wyjątkowy dar. I za ten dar trzeba dziękować. Ja wiem, że najbardziej odpowiadałby Ci gdyby te uroczystości obchodzić cichutko, wyłącznie z Twoją wciąż jeszcze wspólnotą parafialną Ocicką św. Józefa. Za tę wyjątkową łaskę musisz nam pozwolić uczynić to głośno. Nasze dziękczynienie musi być tym razem uroczyste. Dziękując bowiem za ten dar razem

z Tobą, dziękujemy też za dar powołania, za łaskę służebnego kapłaństwa, za tę łaskę, iż możemy służyć ludowi Bożemu, z którego zostaliśmy wezwani. I razem z nim skupieni wokół Chrystusa, mocą Ducha Świętego możemy kroczyć przez naszą ziemię do Ojca.

    Dzisiaj także modli się zapewne w twej intencji i dziękuje w sposób wiekuisty Twój wielki Przyjaciel, a nasz drogi  śp. biskup Wacław. Czyni to również pierwszy nasz Ordynariusz

 Ks. biskup Franciszek Jop, który Cię tak bardzo cenił. Jeden z pierwszych Jego listów do władz, gdy tylko przyszedł do naszej diecezji – to prośba, byś mógł zając swoje służebne stanowisko duszpasterza – proboszcza tej parafii, którą musiałeś opuścić. Potem przy każdej okazji okazywał Ci swój szacunek, swą wielką kapłańską dobroć, swą wdzięczność. Pragnął byś służył tak jak tego Bóg chce, wiekuiste Arcykapłan  Jezus Chrystus we wspólnocie Kościoła diecezjalnego, któremu przyszło mu przewodzić. Wraz ze wspomnianymi biskupami czyni to też na pewno drugi nasz biskup sufragan śp. biskup  Grządziel i wszyscy inni kapłani twoi koledzy kursowi, którzy już są dawno u Pana.

 

      Winniśmy też dziękować za to, że możemy Ci złożyć życzenia jubileuszowe od całej diecezji tu, u Ciebie w domu, w Twojej świątyni w parafii św. Józefa. Ja również jestem Ci niezmiernie wdzięczny. Owszem, na 50-lecie kapłaństwa napisałem Ci list, lecz obecnie na 60-lecie musiałby Ci ktoś ten list przeczytać, dlatego wolałem Ci sam treść tego listu wypowiedzieć.

      Podobnie jak i inni kapłani naszej diecezji, i ja mam Tobie, drogi Księże Prałacie, tak wiele do zawdzięczenia. Byłeś pierwszym ojcem duchownym w naszym Seminarium Duchownym, erygowanym kanonicznie 15 VIII 1949r., przeniesionym potem do Nysy. Byłeś też pierwszym ojcem duchownym diecezjalnym – mianował Cię nasz pierwszy Ordynariusz ks. biskup Franciszek Jop. Byłeś pierwszym dziekanem rejonu raciborskiego i długoletnim dziekanem raciborskim.

     Nigdy nie wymawiałeś się, nie wzbraniałeś, nie szukałeś usprawiedliwienia – po prostu, gdzie Cię posłano, szedłeś, by wypełnić wolę Pana. I tę wolę spełniłeś. Gdy trzeba było broniłeś ludzi w marcu 1945 r. narażając swe życie tak, jak kapłanowi Chrystusowemu przystoi.

     A potem, gdy musiałeś swą ukochaną wspólnotę parafialną opuścić, okazało się, że tych, którzy chcą pełnić wolę Bożą, potrzebuje każdy skrawek naszej ziemi. I Podhalańska Kamienica skorzystała z tej wyjątkowej okazji. Bo gdy Cię później wezwano z powrotem, nie mogłeś zaraz wrócić, gdyż miałeś jeszcze tam pewne obowiązki chciałeś je do końca wypełnić. Mogłeś jednak powrócić do domu.

 

    II. Nauczyciel nadziei, miłości i wiary

 

      60 lat pełnienia woli Bożej – jak wielka to naprawdę łaska. Uczyłeś nas nadziei, miłości

 i wiary, tak jak to czynić powinien każdy kapłan. Uczyłeś nas, że ten kto ma nadzieję – widzi dalej, ten kto ma miłość – widzi głębiej, a ten kto ma wiarę – widzi inaczej.

      Mieć nadzieję, ustawicznie przekraczać próg nadziei i nie bać się. Ojciec Św. Jan Paweł II ostatnio to tak mocno podkreślił. Cały świat wsłuchał się na nowo w to jego orędzie zbawiennej i zbawczej nadziei. Nadzieja ta była sprężyną, mocą wewnętrzną Twojej kapłańskiej  służby i pełnienia woli Bożej. Dlatego widziałeś zawsze dalej i nas, i tę wspólnotę parafialną i kleryków naszego Seminarium, i kapłanów całej naszej diecezji. Gdziekolwiek byłeś wszystkich uczyłeś widzieć i patrzeć dalej.

     Oczywiście, kapłaństwo – skoro to pełnienie woli Bożej i naśladowania Chrystusa – nigdy od Chrystusowego Krzyża nie może być oderwane. Tyś o tym doskonale wiedział. Już bardzo wcześnie z tym krzyżem musiałeś się potykać, o niego opierać, doń całkowicie przylgnąć. Już w czasie pierwszych lat Twej służby kapłańskiej, w okresie brutalnego totalitaryzmu – nie podobało się Twoje głoszenie tej nadziei, która pozwala widzieć dalej. Natomiast później  nie podobało się to z kolei tym, którzy nie chcieli takiej nadziei, którzy chcieli Twą nadzieję utopić w tym, co ziemskie, a kierowali się tylko krótkowzrocznością. A ponieważ nie dzieliłeś ich poglądów pozbawili Cię Twego świętego prawa do służby w tej wspólnocie,

w tej parafii św. Józefa.

    Należysz do kapłanów, którzy pracują po dziś dzień  na terenie Śląska mocą jurysdykcji otrzymanej od wielkiego pasterza tej ziemi kard. Adolfa Bertrama, przez jego wikariusza generalnego została Ci udzielona jurysdykcja uque revocationem dekretem nr 3336 z dnia

5 V 1941r. Wszystkie prawa i przywileje związane z posługą i służbą kapłańską aż do odwołania. Nikt z prawowiernych nosicieli odpowiedzialności za nasz Kościół lokalny po

 dziś dzień tego nie uczynił, tej władzy, tej mocy oficjalnej i prawnej nikt nie odwołał. Dlatego jesteś „Arką przymierza między dawnymi i nowymi czasy”. To, co dzisiaj ma miejsce na naszym terenie, zgodnie z jego strukturą, nabożeństwa również w „języku serca” dla ludzi starszych i tych, którzy deklarują się, że pragną modlić się w tym języku, który tu zawsze był prawomocny obok języka polskiego, obok języka czeskiego.

     Ty właśnie za to musiałeś cierpieć, żeś pozwolił  ludziom przemawiać, żeś razem z nimi modlił się, wołał z nimi do Boga o zmiłowanie, kiedy nie mieli nadziei, ich językiem.

A potem Ci zarzucano, że jesteś wrogiem nowej powojennej rzeczywistości politycznej. Wtedy to pozbawiono Cię prawa do przebywania w stronach rodzinnych. Należałeś do pierwszych wysiedleńców, wypędzonych. Ale – jak już powiedziałem – Pan Bóg ma swoje drogi. Tam na podhalu byli ludzie, którzy potrzebowali Twojego widzenia dalej, dzięki głoszonej przez Ciebie nadziei. Dlatego zaakceptowałeś i pod tym względem wolę Bożą. Choć może nie tak głośno, lecz w głębi serca stwierdzałeś, że jestem zawsze gotów pełnić wolę Twoją Boże ! I wróciłeś z powrotem. Przebywasz już tu 56 lat.

      Losy Twego służebnego kapłaństwa, były od pierwszej chwili związane z ziemią raciborską. Po święceniach zostałeś wikarym w parafii św. Mikołaja, krótko w katedrze wrocławskiej i znowu wróciłeś na ziemie raciborską. Losy tej ziemi stały się losami Twojego kapłaństwa.

      Uczyłeś też miłości, która widzi głębiej, bo widzi sens krzyża, cierpienia i która pragnie załagodzić wszelkie napięcia, nieporozumienia, waśnie ! Miłość tez cala t, co jest powaśnione, ona jednoczy, grzeje i oświeca. Miłość uczłowiecza i pozwala kroczyć wprost do Tego, który jest samą miłością.

     Poprzez miłość urzeczywistniana w Bożym słowie i w sakramentach Kościoła świętego uczyłeś widzieć głębiej. Uczysz nas tego i dzisiaj.

     Wreszcie – jako nauczyciel wiary przez 60 lat uczysz nas patrzeć inaczej. Nie tylko czysto po ludzku, zgodnie z prostym ujęciem „ząb za ząb”, my byśmy powiedzieli „wet za wet” – nie! Ty umiesz patrzyć po Bożemu, tj. inaczej, właśnie zgodnie z przekonaniem: przyszedłem pełnić wolę Twoją, Boże ! Dlatego mamy więc, mamy Ci tak wiele do zawdzięczenia, a przez Ciebie Bogu. Dziś to wyrażamy, podczas tej  Eucharystii odprawianej w Twojej intencji.

Dziękować będziemy, kochany nasz  Ks. Prałacie, za to, że jesteś, że Cię mamy, że uczysz nas – jak wspomniałem – przez nadzieję patrzeć dalej, przez miłość widzieć głębiej, a przez wiarę widzieć inaczej. Chociaż po ludzku już nie widzisz, ale Twój wzrok ducha, wzrok Twego kapłańskiego serca nigdy nie zagasł. I on nie zagaśnie, choć Cię musimy prowadzić, to jednak tym sposobem widzenia dalej, głębiej i inaczej nadal prowadzisz dzięki łasce Chrystusowego kapłaństwa..

     Dzisiaj to wszystko zmieniło się od tego czasu, kiedy przyjąłeś święcenia kapłańskie, ale struktura tej Twojej raciborskiej ziemi, naszego kochanego Śląska pozostała ta sama. Nikt ani nic tej strukturze nie będzie mógł zadośćuczynić, jeżeli nie pójdzie drogą głoszonych przez Ciebie, mocą Chrystusowego kapłaństwa, nadziei, która widzi dalej, miłości, która widzi głębiej i wiary, która widzi inaczej.

           III. Radość naszego uczestnictwa w jubileuszu

       Dlatego jeszcze raz proszę Cię pozwól nam, tu zebranym kapłanom, Twej wspólnocie parafialnej, przedstawicielom władz Raciborza, wołać razem z Tobą czynnie i radośnie, że też na Twój wzór chcielibyśmy pełnić wolę Bożą, by na tej ziemi raciborskiej i na całym        Śląsku, w Ojczyźnie, w Europie było radośniej, szczęśliwiej, byśmy wszyscy zaakceptowali

 „inność” tej ziemi, a nie tylko ją tolerowali, Byśmy w oparciu o łaskę Bożą zechcieli za to dziękować, że ona jest „inna”; taka bogata, tak nas ubogacająca dzięki jej „różnorodności”. Oby ta różnorodność była zawsze pojednaną przez nadzieje, wiarę i miłość – tak, jak Ty ją kapłańsko usiłowałeś urzeczywistniać, przepowiadać i innym przez Boże słowo, w sakramentach św. i zgromadzeniu liturgicznym dawać.

      Kochana Wspólnoto parafialna, drodzy Goście i oficjalni Przedstawiciele władz raciborskich, czyż to nie jest wyjątkowa łaska móc razem z kapłanem, który tyle lat tu widział i przeżył, i tyle mógł nam dać ze skarbca Bożej nadziei, miłości i wiary, a który dziś po ludzku nie widzi, by z Nim skoncentrować się dziś na tym „innym” sposobie widzenia ?

I razem z Nim chcemy na ten sposób, za możność widzenia dziękować ? Czynimy to w dniu, kiedy świat cały koncentruje swój wzrok na miejscu, gdzie Ojciec św. Jan Paweł II, w czasie swej pierwszej podróży do Ojczyzny nazwał „Golgotą XX wieku”.

      Idąc drogą głoszonej przez Ciebie nadziei, miłości i wiary jesteśmy pewni, że się to już nigdy nie powtórzy, że takich nowych „Golgot” na człowieczej ziemi już nie będzie. W obliczu tejże „Golgoty” oświęcimskiej wszyscy chylą czoła. Przedstawiciele narodów czują się upokorzeni, że coś podobnego mogło się zdarzyć. Doszło do tego bo nie chciano – jak Ty nas uczyłeś – widzieć dalej, głębiej i inaczej. To nie przypadek, że Twój jubileusz przypada na ten dzień. U Boga nie ma przypadków. Na tle tego tragizmu człowieczeństwa wychodzi nieodzowność pójścia drogą, którą nam wskazałeś i nią sam szedłeś jako pasterz przed nami.

Nie sposób bez tego uniknąć tego rodzaju odczłowieczeń, tragizmu, rozpaczliwych wydarzeń, czynów i gestów.

      Chciejmy dzisiaj razem z naszym Czcigodnym Jubilatem błagać Chrystusa, by nigdzie i nigdy takie okoliczności już nie zaistniały, byśmy nie musieli się wstydzić, że oczy nasze musiały widzieć inaczej !

      Dziękujemy Ci Boże, że dajesz nam ludzi, którzy na przestrzeni 60 lat nie słowami, ale czynami i życiem wołają: przyszedłem pełnić wolę Twoją  Boże. Amen.

 

HOMILIA KS.BISKUPA OPOLSKIEGO ALFONSA NOSSOLA

Podczas Mszy św. pogrzebowej śp. Prałata Bernharda Gade

Racibórz – Ocice, dnia 9 lutego 1995

 Pójdźcie błogosławieni Ojca mego”

 

Droga Wspólnoto parafialna św. Józefa na  czele z Waszym Duszpasterzem Ks. Henrykiem

Kochani Współbracia Kapłani z całej naszej diecezji i diecezji gliwickiej, zwłaszcza Współbracia Kondekanalni śp. Zmarłego.

Drogie Siostry Zmarłego Ks. Prałata

Czcigodne Siostry zakonne.

Drodzy Przedstawiciele naszego Seminarium Duchownego i Opolskiego Uniwersytetu.

I wszyscy tu dzisiaj zebrani, by oddać hołd dobremu kapłanowi,  który do końca swych ziemskich dni umiłował zbliżać się do Tego, by być pasterzem według Serca Bożego.

       Jest to pogrzeb – tak można by rzec – „duchowego patriarchy Ziemi raciborskiej” – zaledwie dwa tygodnie po jego jubileuszu, który obchodził 27 stycznia br., świętując 60-lecie swego kapłaństwa.

     Wszystko, całe swe życie oddał Bogu w służbie wspólnoty swego ludu; a na przestrzeni ostatnich czterech lat nawet ten wielki dar – światło ziemskich oczu.

      W zeszłą sobotę (4 II 1995 r. o godź. 23.15) usłyszał „po ziemsku” ostatnie Boże wezwanie: „Pójdźcie błogosławieni Ojca naszego i Weście w posiadanie królestwo, przygotowane wam od wieków” (Mt 25,34). I poszedł za tym wezwaniem, by nam dzisiaj przypomnieć: „Wierni w miłości będą przy Nim trwali; łaska bowiem i miłosierdzie dla  Jego wybranych” (Mdr 3,9), oraz „Wybawca mój żyje”. I choć w ostatnim czasie  wśród Was i z Wami będąc osobiście nie widział, to jednak teraz „oczyma ciała będę widział Boga. To właśnie ja Go zobaczę” (Hi 19,27). Taki bowiem jest przywilej błogosławionych Pana

(por. Mt 3,12)

 I.                   Życie i praca kapłańska.

 1.      Prosił bym nie wspominał o jego życiu i pracy kapłańskiej w dniu jego jubileuszu

i nie chciałem mu tego dnia psuć. Potrafię się w taką sytuację wczuć, że człowiekowi jest przykro, gdy mówi się o nim, choć prawdziwe, ale rzeczy dobre. A każdy z nas, tym bardziej kapłan uczciwy ma świadomość, że jest człowiekiem grzesznym. Dlatego musiałem to sobie zostawić na dzień ostatniego jego tu na ziemi pożegnania. Nie przypuszczałem, że ten dzień tak szybko nastąpi.

      Przypomnijmy sobie najważniejsze daty z jego życia i pracy kapłańskiej. Urodził się 12 X 1911 r. w Zabrzu – Mikulczycach. Naukę w gimnazjum rozpoczął w Głubczycach, a zakończył w Bytomiu. W 1930 r. zdał maturę i rozpoczął studia filozoficzno – teologiczne na Wydzialr Teologicznym Uniwersytetu Wrocławskiego, które kontynuował w latach 1930 – 1934. Święcenia kapłańskie przyjął 24 I 1935 r. 60-lecie święceń obchodziliśmy też tu w tej świątyni..

             2. Poszczególne placówki duszpasterskie i specjalne zadania służby kapłańskiej od samego początku, bo już od 22 lutego 1935 r. zaraz po święceniach zostaje wikarym w parafii

 św. Mikołaja w Raciborzu do 1937 r. Potem 20. I. 1937 r. zostaje oddany do dyspozycji diecezji Osnabrück. Tam jako wolontariusz poświęcił się duszpasterstwu robotników sezonowych niemieckich, polskich i innych narodowości w Mecklenburgu. Sam jeszcze raz się zgłosił, bo nie było chętnych na tego rodzaju sezonowe i niezwykle trudne duszpasterstwo.

A było to w czasie nasilającego się totalitaryzmu  tzw. narodowego socjalizmu i dlatego duszpasterstwo było bardzo niebezpieczne. Było się ciągle pod ostrzałem. Przez rok był wikariuszem katedralnym ze specjalnymi zadaniami duszpasterskimi w odniesieniu do mieszkańców Ostrowa Tumskiego.

      Od 15. XII 1938 r. stał się lokalistą przy nowo wybudowanym kościele św. Józefa w Osiedlu Racibórz – Ocice, a po erygowaniu parafii został oficjalnie jej proboszczem i był nim do 15. IX 1949r.

       Pierwszy Ordynariusz Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego powołał wówczas do życia Wyższe Seminarium Duchowne w Opolu, które później przeniosło się do Nysy.

Poprosił więc Ks. Gadego, by objął niezmiernie ważną funkcję w tym Seminarium, a mianowicie funkcję ojca duchownego oraz wykładowcy liturgii. Poszedł, choć nie było mu łatwo. Miał wtedy trudności językowe. Znał język polski wspaniale, ale nie mówił nim na co dzień. W domu rodzice ze swymi dziećmi mówili po niemiecku. Na naszym terenie był taki zwyczaj. Ale poszedł, wiedział, że jest to zadanie trudne, ale ważne. A skoro ówczesny Ordynariusz – Administrator Apostolski Bolesław Kominek chce mu to zadanie powierzyć nie może powiedzieć nie ! Choć bardzo mocno zżył się z Wami. Tutaj przetrwał front, tu bronił was, zwłaszcza dziewczęta i kobiety, że to trudno nazwać tkliwością, od tych którzy wojennie w tę ziemię wkroczyli. Ale przyszło  wezwanie. Przypomniał sobie, że jako kapłan ślubował posłuszeństwo i poszedł. Objął trudną funkcję, to ciężkie dla niego zadanie i sprawował je do końca roku akademickiego 1952 r. Byłby nim dalej, gdyż jako ojciec duchowny pracował bardzo skutecznie. Starsi kapłani jeszcze go dobrze pamiętają. Mogą sobie dokładnie przypomnieć punkty, jakie dawał do następnego porannego rozważania, do medytacji. Jednak został zwolniony z Seminarium pod przymusem politycznym. Musiał odejść z Seminarium bo stwierdzono, że ma wrogi antynarodowy wpływ na młodych kleryków, którzy mają być duszpasterzami tej ziemi. Poszedł nie rozpaczał ! Nie wolno go było nigdzie zatrudnić, był po prostu rezydentem w swej dawnej parafii, pomagając ówczesnemu  administratorowi w duszpasterstwie. Potem przyszedł smutny dekret podpisany przez wikariusza generalnego Administracji Apostolskiej Śląska Opolskiego (z dnia 20. VI. 1954 r.) zwalniający go ze wszystkich stanowisk w  diecezji, z nakazem opuszczenia swej ziemi rodzinnej, swej macierzystej diecezji. Został zesłany na banicję za to, że był dobry, że chciał być opiekunem – ojcem tych ludzi, że chciał im pomagać w dążeniu do dobra, pragnął służyć wspólnocie również obywatelskiej. Był tak kryształowy, a jego dobroć zanadto była zaraźliwa. Precz z nim ! Obcy na tej ziemi ludzie wypędzili go z ziemi rodzinnej – motywowali nawet prawem kanonicznym. Nienawiść zbiorowości ludzi, którym ma służyć zmusza do wydania takiego dekretu. Ten człowiek, który był tak kochany, który tak wszystkim służył, do którego przychodzili ze swymi kłopotami – musiał być przez Was, Waszych rodziców i dziadków znienawidzony ? Niestety, odwołał się do ówczesnego Ordynariusza Administratora Apostolskiego (Ks. Kobierzyckiego), że wypędzenie go z rodzinnej diecezji nie jest prawnie w porządku, lecz odwołania nie chciano respektować, bo władze komunistyczne na to nie pozwoliły. Wtedy z konieczności, każdy dobry człowiek, a więc i każdy kapłan zrobił swoje, a mianowicie osiadł jako rezydent w parafii Kamienica w byłym powiecie limanowskim diecezji tarnowskiej, wśród górali. Tam go bardzo polubili. Rozumieli go, choć mówił do nich językiem nieco skomplikowanym. Rozumieli dobroć jego serca, przejrzystość, klarowność,

jasność  jego zamierzeń kapłańsko – duszpasterskich i przylgnęli do niego. Kiedy w grudniu 1956 roku wezwano go z powrotem, prosił by mógł jeszcze tam pozostać, ponieważ ma  jeszcze wiele spraw, które musi doprowadzić do końca. I tak też zostało.

      Nowy Ordynariusz, Franciszek Jop, pierwszy biskup konsekrowany na naszym terenie opolskim, przekreślił wszystkie dekrety pozbawiające go służby duszpasterskiej, pełnienia funkcji diecezjalnych. Tym samym przywrócił mu pełne prawa i obowiązki proboszcza tutaj w parafii św. Józefa w Raciborzu – Ocicach. I jak długo mógł, a wzrok mu na to pozwalał do

23 VII 1990 r. był proboszczem. Potem prosił, by go zwolnić. Gdyż oczy odmawiają posłuszeństwa, a zdrowie coraz bardziej nadwyrężone. Zapewnił, że nadal będzie pomagał, ale już nie może być odpowiedzialny za szczegóły całej pracy duszpasterskiej. Musiałem przyjąć tę rezygnację. Jestem bardzo szczęśliwy, że zgrał się duszpastersko i po ludzku ze swym młodym następcą, że mu pomagał i że jego następca usiłował się od niego wiele nauczyć. Prowadził go codziennie za rękę, by razem z nim odprawić Przenajświętszą Ofiarę.

      3. Diecezja – Kościół lokalny naszej ziemi doceniał jego zdolności, żarliwość kapłańską, jego przejrzystą i stanowczą duchowość. W 1951 r. został powołany na sędziego posynodalnego i pozostał nim do końca proboszczowania. Potem stał się pierwszym diecezjalnym ojcem duchownym Śląska Opolskiego (1967 r.) aż do powołania następnego

(1978 r.). W 1973 r. został mianowany dziekanem dekanatu raciborskiego i pełnił ten obowiązek przez 11 lat, tj. do roku 1984. Od 1982 r. do końca swej służby proboszczowskiej był dziekanem rejonu raciborskiego, jeszcze  wtedy wielkiej diecezji opolskiej. Od 1984 r. do końca swej służby aktywnie pełnił także obowiązek konsulatora diecezjalnego, tj. należał do grona jedenastu wybranych i zatwierdzonych kapłanów, którzy z chwilą śmierci ordynariusza mogli wybrać zastępcę aż do mianowania nowego biskupa.

        4. W 1959 r. został mianowany dziekanem honorowym, w 1967 r. radcą duchownym, a już w 1972 r. otrzymał godność kapelana Jego Świątobliwości – czyli prałata. Odtąd stał się naszym ukochanym Ks. Prałatem z Raciborza – Ocic.

 II.                Kapłańska droga krzyżowa               

 1.      Jego kapłańska droga była powiązana od początku z krzyżem. Kiedy –

jak już wspomniałem – z własnej woli został mianowany duszpasterzem robotników sezonowych w Mecklenburgu, 22 V 1937 r., został aresztowany przez Gestapo w Waren. Właśnie za duszpasterstwo w pracy, że miał odwagę rozmawiać z nimi w języku serca, tj. w języku, w którym się modlili. Był duszpasterzem robotników niemieckich, ale też  polskich i innych narodowości. Dla każdego starał się być jego własnym duszpasterzem. Zwierzali mu się ze wszystkiego. W areszcie przesiedział do 20 VIII 1937 r. Dopiero biskup z Osnabrück starał się go uwolnić dowodząc, że nie kierował się żadnymi zamiarami politycznymi, ale pomagał ludziom, by dotrzeć duszpastersko do ich dusz i serc. Dlatego miał prawo mówić z robotnikami ich językiem.

2.      W 1952 r. otrzymał – jak już wspomniałem – państwowy nakaz przymusowego

zwolnienia  go z funkcji ojca duchownego naszego Seminarium.

3.      Już dekretem z dnia 26 XI 1954 r. otrzymał następny nakaz zwalniający go

z wszystkich stanowisk w diecezji i jej opuszczenia. Była to banicja 21 kapłanów z naszej diecezji, kapłanów  którzy się tutaj urodzili, synów tej ziemi, z domu ich wypędzono. Dla tej ziemi, dla tych ludzi pracowali. Musieli opuścić piękną ziemię śląską. Usiłowali nadal być kapłanami i służyć tam, gdzie zostali posłani przez Opatrzność Bożą.

 Oczywiście Ks. Gade wrócił. Ks. Biskup Franciszek Jop go przepraszał za krzywdę, którą wyrządzili mu jego poprzednicy. Prosił, by wrócił i był nadal duszpasterzem tu w tej parafii św. Józefa w Raciborzu – Ocicach, której gorliwie służył do końca swych dni.

4.      Ostatnio przyszło mu się mocno oprzeć o Chrystusowy krzyż, kiedy bowiem zaczął tracić wzrok. Prawie cztery lata już nic nie widział. Musiał być wszędzie prowadzony. Trzeba mu było czytać, ale w konfesjonale zawsze siedział. W ten sposób pomagał ludziom, głosił kazania. Przed chwilą usłyszeliśmy (odtworzoną) jego homilię o powołaniu. Głosił też kazania w języku serca dla starszych tutejszych parafian i chętnie to czynił.

           III. Udział w „błogosławieństwach” Pana

  1.      Przynależy do królestwa Bożego, bo zawsze był „ubogim w duchu”, nie wynosił

się, nie znał pychy, nie był przewrotnie pokorny, nie udawał pokory, ale był prawdziwie pokorny na wzór Służebnicy Pańskiej.  

         2.   Jego udziałem była radość, choć smucił się z powodu zła, którego jest tak wiele w ludzkich sercach. Dlatego „smutek  z powodu zła” był wynagradzany radością Chrystusa Najwyższego Arcykapłana.                                                                                                                                                                                                 

         3.   Ponieważ był ubogi, żył skromnie mógł posiąść tę ziemię także dzięki swej „cichości”. Nawet już jako emeryt wszystkie pieniądze z „udatku”, które miał, polecał wysyłać do domu, do Kurii Biskupiej na Seminarium Duchowne. Jeszcze jako dziekan dawał mi potężną kopertę mówiąc: Księże Biskupie, ludzie znowu mi tyle przynieśli, a ja tyle nie potrzebuję. Niech to Ksiądz Biskup przeznaczy na rzeczy bardziej potrzebne w naszej diecezji, ale proszę nikomu nie mówić, że to ode mnie. Dziś to mogę wyjawić. Jego cichość sprawiła, że był człowiekiem niezmiernie wewnętrznie duchowo bogaty.                                                                            

        4.   On także „łaknął i pragnął sprawiedliwości”. Dla niego liczyła się zawsze sprawiedliwość, ale to nie była sprawiedliwość oparta li tylko o literę prawa. To była sprawiedliwość ściśle połączona z miłosierdziem.                                                                                                                                                                  

        5.   Duszą jego sprawiedliwości było miłosierdzie, miłosierna miłość – jakby powiedział Ojciec św. Jan Paweł II. Dlatego dostąpił miłosierdzia ze względu na ciągłe urzeczywistnianie miłosierdzia przez swoją posługę kapłańską., przez szlachetność swego człowieczeństwa.

        6.   I – w jakimś znaczeniu – oglądał stale Boga ze względu na „czystość serca”. Tam nie było zakłamania, tam nie było zdrady, tam była wierność swemu powołaniu od samego początku aż do końca. Czysty w myśleniu, pragnieniu, w osądzaniu. Stąd też, w pewnym znaczeniu, już tu na ziemi oglądał Boga.      

        7.   Był dzieckiem Bożym. Stało się ono udziałem ze względu na czynienie pokoju i jego „wprowadzanie” na co dzień. On nie walczy o pokój, ale on pokój czynił – jak to Ewangelia Chrystusowa nakazuje.      

        8.   Dlatego też do niego odnosi się ostatnie błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo Boże. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem nagroda wasza wielka jest w niebie”. My wierzymy w tę jego wielką  nagrodę. Wierzymy, że odtąd kiedy znów będzie widział i duchowo przenikał wiekuistość, która zawsze wiąże się z czasem, dzięki wcieleniu Syna Bożego, Wasza parafia,  nasza diecezja, my jego młodzi współbracia kapłani będziemy w nim mieli mocnego i skutecznego orędownika u Jezusa Chrystusa.   

        Pozwólcie, że pod koniec raz jeszcze do nas przemówi ks. Prałat, odczytując dużą część testamentu napisanego własnoręcznie: „ W Imię Trójcy Przenajświętszej ! Kiedy odejdę z tego świata, pragnę Bogu wyrazić szczerą i głęboką wdzięczność za wielką łaskę wiary chrześcijańskiej, która mi zawsze była światłem, kompasem i podporą. Dziękuję za niepojęty dar kapłaństwa i za wielkie z nim związane łaski oraz za ogrom miłosierdzia i dobroci, które doznałem w moim życiu. Myśląc o tym, jak w moim życiu na dobroć i zaufanie Boga odpowiadałem, wstyd mnie ogarnia za to wszystko, co nie było po myśli Bożej, w czym nie dopisałem. Idąc na  Sąd Boży wołam jednak ufnie: „ Qui mariam absoloicti et latronem exaudisti mihi quogeu spem dedisti”. Doznałem wiele dobroci i życzliwości od ludzi. Wszystkim pragnę serdecznie za wszystko podziękować. Przepraszam za braki  w wypełnianiu swoich zadań kapłańskich oraz pragnę przeprosić wszystkich, których może kiedykolwiek słowem albo zachowaniem boleśnie dotknąłem. Pragnę odejść w zgodzie z wszystkimi. Pokornie proszę o pomoc dla mojej duszy!”.

       Jak wspaniale, że tak w ogóle po ludzku można się wyrazić, w bólu wprawdzie ale świadomie przyjmował sakrament chorych namaszczenia, przyjmował odpust zupełny i żegnał się na zawsze z najbliższymi.         

    IV Przykład kapłańskiego testamentu.   

 1.      Droga Wspólnoto parafialna, dziękuję Wam, że mógł wśród Was róść i dojrzeć na                                    

tak  doskonałego sługę Bożego. Dziękuję Tobie, drogi Henryku  – jego następco, obecny duszpasterzu tej parafii, że traktowałeś go tak bardzo po synowsku, że pozwoliłeś mu po ojcowsku  integrować tę Waszą  wspólną parafię, że mu pomagałeś, że byłeś tym jego „podszeptem” w sakralnych  kapłańskich  czynnościach.

             Dziękuję całej  Ziemi Raciborskiej, szczególnie dziękuję dekanalnym Współbraciom kapłanom na czele z czcigodnym i kochanym ks. dziekanem Szywalskim.   

2.      Chciałbym też szczególną wdzięczność wyrazić jemu samemu, naszemu

kochanemu Księdzu Prałatowi, że nigdy nie zaparł się „języka swojego serca” – choć musiał za to cierpieć i że posługą w tym języku wytrwał tu do końca.                                     

3.       Stokrotne dzięki  Wam, drogie Siostry. „Bóg zapłać” – szczególnie Tobie,

 droga pani Klaro. Ty byłaś pod koniec najbardziej jego oczyma. Jak grywałaś, kiedy on odprawiał, tak i dziś melodyjnie odprowadzisz jego ciało na miejsce spoczynku wiecznego.

Chcesz pomóc wybłagać tą spotęgowana modlitwą śpiewaną  i graną wszystkie potrzebne mu łaski. Za długoletnią pomoc, za to, że mógł być takim kapłanem, świętym kapłanem – „Bóg zapłać” Ci !

             Kochani bracia Kapłani, Wy młodsi i starsi, zechciejcie duchowo popatrzeć na całokształt tej sylwetki życia kapłańskiego i duszpasterskiego naszego ukochanego ks. Prałata Bernarda. Zabierzcie coś z jego pogrzebu w Wasze kapłańskie życie. Starajcie się zasłużyć na to, by też należeć do błogosławionych Pana. Naśladujcie go !  Jeszcze wiele czasu  przed wami, przed niektórymi już niewiele. Jednak każdy dzień jest wielkim darem, w którym tak wiele, jako kapłani, łask możemy ściągnąć z nieba i obdarować nimi naszą ziemię, ludzi tej ziemi. Tak pomieszani teraz, ale razem tworzą amalgamat nowej diecezji opolskiej, by wśród nas panowała zgoda, zrozumienie, dobroć, byśmy nie kwalifikowali się wzajemnie jako „my” i „oni”. To nic, że kulturowo ktoś ma  bardziej inklinację „ pro-zachodnią”, a ktoś inny „pro-wschodnią”. To jest bowiem nasze śląskie bogactwo, nasza otwartość i europejskość. Chciejcie na to popatrzeć jak on. Nie znęcajcie się nad tymi ludźmi, którzy mają prawo do „języka serca”, bym nie musiał ustawicznie  przyjmować delegacje i Was bronić. Starajcie się tak jak on – to jest służba święta, to nie ma nic do czynienia z polityką, takie jest kapłaństwo. Choć się musicie narazić – to nie szkodzi. Nie ma kapłana bez Chrystusowego krzyża. I ja muszę wiele wycierpieć, ale nie mogę zdradzić tej ziemi ani ludzi tej ziemi, jestem własnością  wszystkich do jakiej kultury ktoś by się przyznał. Takimi powinniśmy być wszyscy kapłani i cieszyć się z tej wielowymiarowości kulturowej naszej pięknej Ziemi Śląskiej, Waszej ziemi raciborskiej, gdzie obok wymiaru kultury polskiej, niemieckiej, mamy też wymiar kultury morawskiej. Ceńcie to sobie i odpowiednio do swego zbawiennego oddziaływania pozwólcie się przez to wciągnąć, uświęcić, usakralnić, by nas to łączyło, scalało, a nie dzieliło.

        Kochany Ks. Prałacie Bernhardzie, Ty sam wiesz, co najbardziej potrzeba nam kapłanom, byśmy byli doskonali, Ty sam najlepiej znasz potrzeby ludzi tej ziemi, wszystkich typów i warstw kulturowych – przedłóż to u tronu Wiecznego Arcykapłana i wybłagaj nam łaskę, byśmy na Twój wzór, mogli służyć ludowi Bożemu. Amen.

 

 

Moje wybrane wspomnienia o księdzu Gade

 

Uogólnienia często już do nas nie trafiają, natomiast podbudowane przykładami z życia przekonywają.

Dlatego chciałem się podzielić dwoma bardzo drobnymi wspomnieniami z przed ponad 60 lat, które obrazowo i dobitnie pokazują nie pospolite cechy naszego Duszpasterza.

 

Być przez taki autorytet, jakim był nasz  ksiądz Gade, wybranym do piastowania funkcji ministranta w kościele św. Józefa  było bardzo dużym wyróżnieniem.

Nas to też spotkało, nie za pobożność, ale za aktywność podczas nauki religii.

I niech, co niektórzy starsi, nie twierdzą iż tylko dzisiejsza młodzież ma patent na wygłupy. Ja przez ówczesną kościelną zostałem określony nawet jako „ten najgorszy” wśród  rozrabiającej nieco braci ministranckiej.

Razu pewnego nakrył nas przy „ostrzejszej dyskusji” nawet sam Ksiądz Gade. Nie zdenerwowało Go to, tylko spokojnie zapytał o przyczynę naszego konfliktu.

Jak zwykle „wyskoczyłem przed szereg” i poinformowałem iż winę ponosi mój wspólnik (z dwójki ministranckiej), który pcha mnie do posługi jako tzw. „mszalny 2”, kiedy wg. (niepisanej) kolejki należy mi się piastowanie funkcji

„mszalny 1”.

Młodszym czytelnikom dla wyjaśnienia – był to jeszcze okres przed II Soborem Watykańskim, w którym podczas Mszy Św. ministrant przenosił mszał. „Mszalny 1” chodził z pateną podczas rozdzielania Komunii Św., a „mszalny 2”

obsługiwał mszał. Ta posługa z mszałem w oczach ministrantów była mniej wartościowa od noszenia pateny.

 Charakterystyczna była reakcja Księdza Gadego, który zasmucony powiedział:

„Chłopcy, jak ja mógłbym być ministrantem, to zawsze poszedłbym za „klęczącego” (wówczas po wojnie utarło się jeszcze wśród ministrantów określenie „Nebenknieer” – jako „klęczący obok” bez pełnienia funkcji manualnych przy ołtarzu), bo wtedy można się lepiej w modlitwie skupić”.

 I rzeczywiście, kiedy Ordynariusz Opolski biskup Jop, wyróżnił naszego proboszcza, i siłą zabrał Go do Rzymu na uroczystość wzniesienia na ołtarze ks. Maksymiliana Kolbego, to kiedy pozostali polscy księża skorzystali z jedynej wówczas okazji możliwości zwiedzenia wspaniałości Wiecznego Miasta, ks. Gade zaszył się w małym kościółku na modlitwie.

 Takie zachowanie naszego ascetycznego proboszcza nawet u niektórych księży wywołał osąd iż ksiądz Gade jest „nieżyciowy”. Ale to nieprawda, służył parafianom również bardzo życiowymi radami i dawał przykład samym swoim stylem życia.

W okresie wojny i po niej gruźlica zbierała krwawe żniwo wśród dorastającej młodzieży – penicylina nie była jeszcze w użyciu. Dotknęła ona śmiertelnie i mojego starszego brata, dlatego matka była przewrażliwiona na punkcie mego rzeczywiście wówczas wątłego zdrowia.

Obawa się wzmogła kiedy powszechne badania przeprowadzone w naszej szkole przez Skandynawów wykazały iż już byłem zainfekowany tą chorobą, a ponadto była to sprawa wówczas wstydliwa, kiedy się mówiło „synek mo lynzoka”.

Matka po poradę poszła do księdza Gadego, a On poradził aby robić to co On codziennie praktykuje. Mianowicie – ręcznik namoczyć w zimnej wodzie, wykręcić i nacierać nim plecy, pić tran i jeździć na rowerze. Dowiedzieliśmy się również iż regularnie pije ubite z cukrem jajka.

Dziś, w podeszłym wieku nie mogę czuć tranu i widzieć rozbitych, surowych jajek, ale może dzięki tej metodzie księdza Gadego uodporniania organizmu i zdrowego odżywiania zawdzięczam iż jeszcze żyję ?

 

 

 

 

„Pisać możecie po mojej śmierci!”

 Ksiądz Proboszcz Bernhard Gade

(wspomnienie pośmiertne dr inż. Josefa Gonschiora  opublikowane w „Der Ratiborer”,

Norymberga, kwiecień 1995r.)

 

 

Biskup Diecezji Opolskiej prof. dr Alfons Nossol w swej homilii żałobnej po zmarłym, tak wielce zasłużonym Raciborskim Duszpasterzu, Prałacie Bernhardzie Gade, wspomniał między innymi iż Zmarły był wielkim dobroczyńcą dla budujących się kościołów. Ale Zmarły nie życzył sobie, aby mu za to podziękowano oficjalnie.

Również my parafianie, z Niemieckiego Koła Przyjaźni „DFK”, nie mogliśmy tego wcześniej uczynić.

„Po mojej śmierci możecie pisać” – powiedział również nam we wrześniu 1990 roku Ksiądz Prałat, kiedy ze względu na utratę wzroku musiał przekazać kierowanie parafią.

Dzisiaj niestety jest tak daleko – po pięciu latach od zaprzestania bycia proboszczem przez Księdza Prałata Gadego, chcemy czytelnikom przedstawić wówczas przygotowany  materiał o naszym dobrym duszpasterzu.

  

Czcigodny świadek raciborskiego okresu  wojennego

przechodzi w stan spoczynku

 

Kto już nie zna -  w Raciborzu, w całej Diecezji Opolskie, ba nawet w wielu miejscach na świecie, w których żyją obecnie nasi rodacy – dobrego, świątobliwego i tak bardzo skromnego prałata, dziekana rejonowego i proboszcza Bernharda Gade ?

 Syn sztygara z Zabrza, nie wyniósł z domu znajomości języka polskiego. Dlatego musiał się podczas studiów mocno natrudzić, aby również ten język słowiański w pewnym stopniu opanować. Kardynał Bertram, który wyświęcił naszego księdza proboszcza, wymagał od wszystkich studentów teologii swojej diecezji, aby opanowali w dostatecznym stopniu również język polski, po to aby  mogli duszpastersko również służyć ludności polskojęzycznej.

 Pierwsze miejsce pracy Wikarego Gade, to opieka duszpasterska katolickich robotników sezonowych w Mecklenburgii nad Bałtykiem. Aby objąć posługą możliwie wszystkich, duszpasterz pokonywał często dziennie trasy rowerem  rzędu 100 km. Później  przeniesiono księdza do Raciborza- Stara Wieś, gdzie był wikarym u wielce zasłużonego Prałata Ulitzka.

Po wybudowaniu kościoła św. Józefa w Raciborzu-Ocicach duszpasterstwo obejmuje młody Ksiądz Gade,  które obecnie po 52 latach posługi  przekazuje następcy.

 Wśród wielkich cnót naszego czcigodnego proboszcza, chcielibyśmy na tym miejscu szczególnie uwypuklić miłość do prawdy i wierność dla swej małej ojczyzny. Nasz jubilat, który w październiku tego roku będzie obchodził swe 79 urodziny, nigdy z własnej woli nie opuścił kościoła św. Józefa w Ocicach. W czasie frontu, w roku 1945, mimo nakazu władz miejskich do ewakuowania, pozostał z częścią swoich parafian na posterunku i został przez radzieckich żołnierzy pobity,  zhańbiony i prawie że zamordowany.

Po wojnie, tak długo aż mu tego osobiście nie zakazano, odprawiał nabożeństwa w języku niemieckim.

W czasie stalinowskiej dyktatury jego miłość do stron rodzinnych, została poddana ciężkiej próbie. Mianowicie, ponieważ w swojej ankiecie personalnej zawsze podawał – narodowość niemiecka (chociaż przyjaciele przekonywali Go, aby dokonał zmianę), utracił najpierw prawo do pełnienia ważnej funkcji Ojca Duchownego w  Opolskim Seminarium, a następnie musiał opuścić swoją ukochaną parafię, do której dopiero mógł wrócić po zwolnieniu z wygnania kardynała Stefana Wyszyńskiego.

 Mimo tych ciężkich doświadczeń, nigdy nie nosił się z myślą wyemigrowania do Republiki Federalnej Niemiec. Nie odwiedzał również  swe  w Niemczech żyjące dwie siostry, ponieważ nigdy nie życzył sobie urlopu.

Teraz niestety Ksiądz Gade ze względów zdrowotnych musi przestać pełnić funkcję proboszcza. Pozostaje jednak przy nas i będzie dalej pomagał Kościołowi i swemu następcy, tak dobrze jak tylko będzie umiał.

 Będziemy chcieli wszyscy w modlitwie zwrócić się do Boga, aby tak zacny świadek okresu wojennego naszego miasta Raciborza, pozostał jeszcze długo drogowskazem i dla naszej niemieckiej grupy narodowościowej.

 I Pan Bóg zezwolił iż pozostał jeszcze pięć lat wśród nas przy pełnej sile umysłu. Codziennie odprawiał w koncelebrze Mszę Św. i wiele godzin spędzał w konfesjonale, modlił się za nas i wspomagał dobrą radą.

Szczególnie pomocny był młodemu proboszczowi przy częściowo wprowadzanych nabożeństwach niemieckojęzycznych – przy Mszach Św. jeden raz w miesiącu, przy których aż do końca głosił Słowo Boże tak jakby w ogóle nie był naznaczony ciężkim kalectwem. To samo dotyczyło nabożeństw – różańca i dróg krzyżowych – odprawianych po niemiecku.

Podczas uroczystości Jego jubileuszu 60-lecia kapłaństwa, dnia 27. stycznia 1995r., było nam

przedstawicielom mniejszości niemieckiej dane – w obecności Biskupa Ordynariusza, Prezydenta Miasta Raciborza i przepełnionym kapłanami i wiernymi kościele – podziękować w „języku serca” za Jego długoletnią i pełną miłości posługę. Osiem dni później, podczas pogrzebu Księdza Prałata, Biskup Ordynariusz  pokazał znak swej troski o mniejszość niemiecką, żegnając Zmarłego również w języku jego serca i upominając obecnych księży, aby wreszcie uwzględniali prośby naszej grupy narodowościowej i w szerszym zakresie odprawiali również nabożeństwa w języku ojczystym mniejszości.

 

 

 

ŚP. KS.  PRAŁAT BERNARD GADE

 

    Wzorem św. Józefa patrona swojej parafii, ks. Bernard Gade służąc innym, chciał pozostać zawsze w cieniu. Opatrzność Boża zrządziła jednak, że parę dni przed jego śmiercią, z okazji

60-tej rocznicy święceń kapłańskich, według słów Jezusa: „Wy jesteście światłem dla świata”, we wzruszającym kazaniu Biskupa Ordynariusza zabłysła wielkość tego Sługi Bożego.

     Przyszedł na świat jako pierworodny ( z dziesięciorga dzieci) w rodzinie górniczej w Mikulczycach Zabrzańskich 12 października 1911 r. Ojciec jego, nadsztygar Maksymilian Gade, miał jeszcze patriarchalny autorytet moralny wśród górników. Opowiadał mi kiedyś ktoś z Mikulczyc: kiedy przychodził Obersteiger Gade, nie wypadało przeklinać! Bernard miał również duchownych wujków. Brat ojca, ks. Karol Gade był proboszczem w Maciowakrzu, a brat matki, ks. Alojzy Piosek, proboszczem berlińskiej katedry św. Jadwigi.

     Po maturze Bernard Gade wybrał się na teologię do Wrocławia i 27 stycznia 1935 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk kard. Adolfa Bertrama. Pierwsza jego placówka, to parafia św. Mikołaja w Raciborzu. W roku 1937 otrzymuje dekret na wikarego do katedry wrocławskiej. Gdy się jednak dowiedział, że Kuria Biskupia szuka ochotnika do pracy w diasporze, wśród robotników sezonowych, zgłasza się do tego trudnego duszpasterzowania.

Pełen młodzieńczego zapału przemierza na motocyklu piaszczyste drogi Meklemburgii z posługą kapłańską. W swych kazaniach nie szczędzi też krytyki bałamutnej ideologii „brunatnych”. Nic dziwnego więc, że zakosztował także aresztu gestapowskiego.

     Kiedy wraca do diecezji, ks. prałat Ulitzka wyprosił go w Kurii Biskupiej znowu dla Raciborza. Upatrzył go bowiem na duszpasterza dla nowo powstającej parafii św. Józefa. Było to nowe osiedle robotnicze, zamieszkałe przeważnie przez rodziny wielodzietne. Na 2500 mieszkańców było 700 dzieci szkolnych i tyle samo dzieci w wieku przedszkolnym. Przychodzi rok 1945. Pod koniec marca wkracza do Raciborza Armia Czerwona. Ks. Gade broni mienia kościelnego, a przede wszystkim ludzi. O mało co sam nie zginął z ręki pijanego czerwonoarmisty. W ostatniej chwili uratował mu życie jakiś oficer rosyjski. Kiedy minęła zawierucha wojenna, trzeba było od nowa budować życie parafialne. Część parafian wyjechała, część została wysiedlona. Ze wschodu przybywają inni. Ks. Gade stara się wszystkich scalić w jedną rodzinę parafialną. Celem jego pracy jest  wyłącznie chwała Boża i dobro ludzi, a język jest tylko narzędziem tej pracy. Jak kiedyś w Meklemburgii mając na Mszy św. grupy robotników sezonowych z Polski, sięgnął  po Ewangeliarz polski, tak teraz, jeśli trzeba było, sięgnął po Ewangeliarz niemiecki. Pamiętam jego dwujęzyczne lekcje religii z tego okresu. Najpierw powtarzał z nami podstawowe wiadomości katechizmowe w języku polskim, recytując je do upadłego (początkowo pierwsze przykazanie kojarzyło mi się z kotami: nie będziesz miał…., a drugie z piwem: nie będziesz brał….), potem opowiadał nam coś z życia świętych w języku niemieckim. Sam zresztą łaczył sobie cechy dwóch świętych duszpasterzy: św. Jana Bosko i św. Jana Vianneyà. Umiał się serdecznie uśmiać w gronie dzieci. Do końca zycia praktykował codziennie rozważanie Drogi Krzyżowej. W czasie kolędy przyjmował ofiary i rozdzielał je. Po latach potwierdziła to jego siostra Jadwiga: Bernard wracał z kolędy  z pustymi kieszeniami. Duszpasterzował przede wszystkim swoim życiem, swoim przykładem. Nigdy nie żądał od innych tego, czego by sam nie praktykował. Nie był tylko drogowskazem na drodze do nieba, lecz przede wszystkim przewodnikiem. Symbolem tej jego postawy jest też takie niepozorne wspomnienie. Kiedyś jako mały ministrant z latarnią i dzwonkiem w ręku, w zimie byłem z nim w drodze do chorego. Wiał mroźny przeciwny wiatr. Wtedy kazał mi iść za sobą, bym schował się za jego plecami.

     Pod koniec lat czterdziestych powstaje w Opolu, a potem w Nysie, Wyższe Seminarium Duchowne. Administrator Apostolski, ks. Bolesław Kominek powierza ks. Bernardowi funkcję ojca duchownego. Nie opuszcza jednak całkowicie swych owieczek „od św. Józefa”. Co sobotę wraca ze seminarium do Raciborza z niedzielną posługą duszpasterską. Tak jak kiedyś „brunatna dyktatura”, teraz „czerwona” patrzy złowrogo na jego gorliwość duszpasterską. Miano mu np. za złe to, że do seminaryjnej biblioteki ascetycznej kompletował także literaturę duchowną w języku niemieckim. Choć uparcie bronił go jego przyjaciel, człowiek o szerokich horyzontach, ks. rektor Jan Tomaszewski, musiał po trzech latach opuścić seminarium.

     Przychodzi rok 1954. Choć Stalin już pochowany, stalinizm nadal szaleje. Prymas w więzieniu. Władze komunistyczne próbują całkowicie podporządkować sobie Kościół. Grupa gorliwych duszpasterzy zostaje wyrzucona z diecezji. Jest wśród nich także ks. Gade. Perfidię tego aktu przemocy pogłębia fakt, że posłużono się ówczesną administracją kurialną  i nawet prawem kanonicznym, motywując banicję kanonem 2147 ówczesnego KPR – „odium populi”

A pamiętam, gdy ks. Gade się żegnał z parafią, cały lud płakał. Kiedy potem, po święceniach kapłańskich byłem wikarym w Opolu, u św. Piotra i Pawła, nieraz rozmawiałem z księdzem Banachem, byłym wikariuszem generalnym, wtedy już emerytem. Mówił o tamtych czasach: „próbowaliśmy ratować Kościół, ale czyniliśmy to – jak się później okazało – paktując ze złem”.

     Ks. Gade za pośrednictwem dobrych ludzi znalazł schronienie w diecezji tarnowskiej, w Kamienicy, rozległej parafii podgórskiej. Przyjął to wygnanie jako wolę Bożą. Mam przed sobą parę jego listów z tamtych czasów. 5 stycznia 1955 r. pisze tak: „Mieszkam nadal prywatnie i pomagam w duszpasterstwie. A o łyżkę strawy dobry Bóg się zawsze stara. Więc jestem zadowolony i polecam moją przyszłość Bogu. On wie najlepiej, czego człowiekowi potrzeba”. Tamtejszy proboszcz i trzej wikarzy wdzięcznie przyjęli jego pomoc duszpasterską. Odwiedzając księdza Bernarda na wakacjach, sam widziałem długie kolejki przy jego konfesjonale. Wprowadza też nie praktykowany wtedy tam zwyczaj comiesięcznych odwiedzin chorych. Przed I Piątkiem przez kilka dni wędruje ścieżkami górskimi, do ludzi chorych, kalekich i starych.

     Na wiosnę 1957 r. wraca do naszej diecezji. Nowy ordynariusz bp Franciszek Jop, powierza mu znowu parafię św. Józefa w Raciborzu. I znowu z zapałem duszpasterzuje wśród swoich, na Ziemi Raciborskiej i wszędzie, gdzie go proszą, po parafiach i klasztorach, jako spowiednik, kaznodzieja czy rekolekcjonista. Zawsze głosił to, co najważniejsze w życiu człowieka. Przed moimi prymicjami tak ki pisał: „Nie martw się zanadto o prymicje, bo to uroczystość, która przeleci, a potem dopiero przychodzi to najważniejsze, co decyduje o wartości kapłana. Niektórzy przez całe miesiące przygotowują nie święcenia i pracę kapłańską – ale dzień prymicji z jego zewnętrzną stroną. Czy P. Jezus nie musiałby takim powiedzieć marto, Marto….”.

     Lata 70-te i 80-te to dla ks. Bernarda czas powszechnego uznania. Biskup Fr. Jop mianuje go dziekanem raciborskim. Obecny Biskup Ordynariusz powierza mu funkcję dziekana rejonowego. Mianuje go też diecezjalnym ojcem duchownym. W roku 1983 na Górze

 św. Anny wręcza Ojcu Świętemu w imieniu kleru diecezjalnego dary, relikwie św. Jacka.

A kiedy wydawało się, że jeszcze długie lata zobaczymy ks. Bernarda zawsze w ruchu, zawsze w swoim przedwojennym kapeluszu, staje się inaczej. Ks. Gade raptownie traci wzrok. Nie rozpacza jednak I ten krzyż, jak wszystko w swoim życiu, przyjmuje jako wole Bożą. Rezygnuje z parafii. Zostaje jednak wśród swoich. Pomaga nadal w duszpasterstwie, szczególnie jako spowiednik, dosłownie do ostatniego dnia swej pielgrzymki życiowej, do soboty 4 lutego 1995 r. Nabożeństwu żałobnemu związanemu  z eksportacją ciała Zmarłego do kościoła parafialnego 8 lutego przewodniczył gliwicki biskup pomocniczy Gerard Kusz.

Obrzędom pogrzebowym w dniu 9 lutego 1995 r. przewodniczył ksiądz biskup ordynariusz Alfons Nossol.

     Hans Urs von Balthasar napisał kiedyś: ”Kapłan udany, czyli kapłan dobry i święty, to cud łaski Bożej.” Takim cudem łaski Bożej na Ziemi Raciborskiej i dla współczesnych był ksiądz Bernard Gade..

 

Ks. Hubert Mikołajec

 

WSPOMNIENIE o KS. PRAŁ. BERNARDZIE GADEM

Nie ukrywam, że z wielką radością przyjąłem wiadomość, iż liczna grupa kapłanów i wiernych świeckich wypowiada swoją aprobatę wobec prośby skierowanej do ks. bp. Ordyniariusza Diecezji Opolskiej, aby rozpocząć proces informacyjny w sprawie heroiczności życia i cnót śp. ks. prał. Bernarda Gade.

Kapłan ten bowiem towarzyszył mojemu życiu od samego początku. Urodziłem się w roku 1970 i wychowałem w Raciborzu w parafii św. Józefa, w której proboszczem był właśnie ks. Gade. On też ochrzcił w tej samej parafii moja matkę oraz pobłogosławił jej małżeństwo. Cieszył się wielkim szacunkiem wśród miejscowej ludności, z którą miał wspaniały kontakt, jako duszpasterz, spowiednik. Był kapłanem, który przez dziesięciolecia przeprowadził wiele rodzin oraz wiele osób przez ich całe życie: od chrztu aż po śmierć.

Odkąd pamiętam tego wspaniałego Proboszcza, to zawsze można było spotkać go w kościele lub na plebani. Nie znany jest mi bowiem fakt iżby kiedykolwiek przebywał on w jakimś domu na obiedzie czy innym poczęstunku z okazji jakieś uroczystości.

         W tamtym czasie wśród parafian, którymi byli w większości zwykli, prości ludzie, nie było nawet takiej inicjatywy, by proboszcza zaprosić. Nikt by się na taki gest po prostu nie odważył, gdyż ks. Gade dla większości, jeśli nie dla wszystkich, należał nijako do „innego duchowego świata”.

         Należy jednak pamiętać, że ks. Bernard Gade miał wielu zaufanych parafian (wśród nich było liczne grono młodzieży), do których zawsze się zwracał z prośbą, gdy trzeba było cos wykonać, czy pomóc przy okazji jakiś prac przy kościele, cmentarzu, czy plebani. Prośby te, jeśli były ogłaszane z ambony (np. prośba o pomoc przy ustawianiu rusztowań z okazji malowania świątyni) zawsze spotykały się z życzliwą odpowiedzią ze strony wiernych. Był wtedy wprost „nadmiar rąk do pracy”.

         Jak już wspomniałem ks. Gade ochrzcił mnie w kościele parafialnym w roku 1970 i udzielił I Komunii św. w roku 1979. W latach tych i następnych lekcje religii odbywały się w salce katechetycznej, która istnieje przy kościele. W tamtych czasach tak kościół jak i salka katechetyczna były opalane koksem lub węglem. W czasie zimowym pochłaniało to wiele pracy, którą najczęściej wykonywała siostra ks. Gadego, pani Klara, wierna towarzyszka jego kapłańskiej posługi aż do śmierci. Ona też była dla dzieci i młodzieży ulubioną nauczycielka religii. Cieszyła się wielkim poważaniem wśród uczniów. Po dziś dzień, wtedy dzieci, dziś do dorośli już ludzie, wspominają jej zaangażowanie i piękną obrazową naukę katechizmu, czy  też rzeczowe i głębokie przygotowanie do sakramentu spowiedzi lub komunii św.

         Zdarzały się jednak wypadki, kiedy lekcje religii prowadził ks. Proboszcz. Na katechezę zawsze przychodził ubrany w sutannę. Jednak trzeba przyznać, że religia  w jego  przekazie była dość trudna. Ks. Bernard lubił jednak przy różnych okazjach żartować, próbując stworzyć miłą i serdeczną atmosferę, co mu   się znakomicie udawało( tak też było wśród ministrantów). Pamiętam też, że w chwilach kiedy dzieci lub młodzież nie okazywała większego zainteresowania katechezą zajmując się swoimi sprawami (najczęściej przeszkadzając!)  proboszcz wybuchał gniewem, którym szybko doprowadzał nas do porządku.   

         Ks. Gade był człowiekiem wyrozumiałym , nigdy nie skarżył się rodzicom na jakieś złe zachowanie ich dzieci, a były przecież takie wpadki. Pamiętam, jak kiedyś w czasie religii innej klasy my, oczekując na swoją godzinę podpaliliśmy na cmentarzu rosnące tam tuje. Proboszcz zauważył chyba z plebani ogień na cmentarzu i szybko przybiegł z wiadrem i wodą, by razem z nami gasić pożar. Nie pamiętam jakiegokolwiek wtedy gromkiego komentarza z jego strony, a była przecież nie lada po temu okazja.

Pamiętam też jego zakochanie w modlitwie. Ks. Prałat był bowiem człowiekiem głębokiej modlitwy. Po skończonej katechezie, gdy na dworze było już ciemno, pani Klara zawsze prowadziła nas do kościoła na modlitwę kończącą katechezę. Gdy modlitwa się kończyła zwykle z ciemności wyłaniała się postać ks. Proboszcza, który  udzielał nam kapłańskiego błogosławieństwa. Było i to dla nas wielkie przeżycie. Mieliśmy bowiem świadomość, że w tym czasie gdy my byliśmy w salce katechetycznej ks. Gade był w kościele i tam, również za nas się modlił. To było wielkie świadectwo: człowieka przenikniętego duchem żarliwej modlitwy.

Nie wiem o której Ks. Gade rano bywał w kościele. Ale kiedy byłem ministrantem msza św. było o godz.6.30 i kiedy przychodziłem na służbę Proboszcz zawsze w kościele już był. Ludzie modlili się  różaniec a on odprawiał drogę krzyżową. Kończył ją około 6.10 – 6.15 by następnie siadać w konfesjonale, gdyż okazja do spowiedzi zawsze była przed mszą św.

Podobnie, głębokie wrażenie wywarło na mnie przeżywanie Eucharystii przez ks. Gadego. Do Mszy św. było zawsze wszystko perfekcyjnie przygotowane. Na określone okresy liturgiczne była stosowna dekoracja. Co ciekawe, w tygodniu o 6.30, proboszcz liturgie Eucharystii odprawiał po polsku, jednak tyłem do ludu wszystkie modlitwy ciche odmawiając w języku łacińskim. Liturgia słowa odbywała się już twarzą do ludzi. Zaś w niedziele i uroczystości Msze św. były odprawiane zawsze w rycie posoborowym. Trzeba tu nadmienić, że kazania ks. Gadego nie należały do prostych. Były wcześniej spisywane przez niego na karteczkach. Nie pamiętam jednak ich treści. Po zakończonej Mszy św. gdy z ministrantami wracał do zakrystii Proboszcz udzielał nam kapłańskiego błogosławieństwa.

Wszyscy ministranci oczekiwali zawsze na święta, wtedy bowiem każdy z nas otrzymywał pewną, niedużą kwotę pieniędzy oraz pomarańcze lub słodycze, których wtedy nie było. W jakiś dziwny sposób te proste gesty i słowa ks. Bernarda mobilizowały nas nie tylko do samej służby liturgicznej ale także do jak najgorliwszej i jak najczęstszej, co nie zawsze było przecież sprawą łatwą. Pamiętać również należy, że wtedy ministrantami nie wszyscy mogli być. Ks.Gade bowiem sam ich wybierał z grona młodzieży, najczęściej już nieco starszej, a wybranych informował przez innych ministrantów aby zgłosili się do niego osobiście. Była to nie lada nobilitacja i wyróżnienie we wspólnocie Parafii.

Głęboką czcią ks. Gade darzył I czwartek, piątek i I sobotę miesiąca. W czwartek była zawsze Godzina Święta. W październiku różaniec kapłan ten modlił się przed Najświętszym Sakramentem zawsze na klęcząco. W piątki i soboty odwiedzał chorych, zawsze sam w absolutnym milczeniu w czasie drogi. Gdy zaś spotykał przechodniów dzwonił dzwoneczkiem nie  odpowiadając  na ich pozdrowienia. Trzeba też pamiętać, że wielkim szacunkiem darzył OO. Werbistów. Z lat mojej młodości pamiętam, jak to właśnie oni lub OO.Franciszkanie zwykle prowadzili rekolekcje parafialne albo misje. Ks. Gade znał też wiele modlitw werbistowskich min. ”Modlitwy kwadransowe”, którymi najczęściej kończył adoracje Najświętszego Sakramentu.

Jestem głęboko przekonany, że ks. Proboszcz Bernard Gade dla wielu ludzi stanowił wzór i przykład świętego kapłana, ubogiego, prostego i na wskroś duchowego. Może dziwić, że z parafii za jego życia były właściwie tylko dwa powołania do kapłaństwa: ks. Huberta Mikołajca i moje, nie licząc sióstr zakonnych. Jednak pamiętać trzeba, że „ocicka parafia” w tamtych czasach była w ogromnej większości społecznością zwykłych ludzi, rolników i prostych robotników różnych raciborskich zakładów.

Myślę również, że świadectwo życia ks. Gade, jego modlitwa i głębokie zawierzenie Bogu, ciężka praca i umiłowanie parafian stoją za niejednym powołaniem kapłańskim, zakonnym ale też matczynym i ojcowskim. Na jego płycie nagrobnej są wyryte słowa Janowej Ewangelii „do końca ich umiłował. „Nie cudem ale trudem staniemy się świętym ludem. Bo od chleba aż do nieba wszystko trudem zdobyć trzeba”. To zdanie ks. Gade często powtarzał i temu wezwaniu sam pozostał wierny do końca życia. Sądzę, że swym prostym i cichym naśladowaniem Chrystusa postać ks. Prałata Bernarda Gadego jest ciągle potrzebna następnym pokoleniom (także kapłanów), by miały z czego i z kogoś czerpać przykład, jak żyć Ewangelią i jak do końca swojego życia pozostać Chrystusowej Ewangelii wiernym.

 

O.dr Marek Adamczyk SVD – proboszcz Parafii św. Arnolda w Olsztynie

 

 

ROWER KSIĘDZA GADEGO

       Tak trudno byłoby sobie wyobrazić śp. ks. Prałata Gadego bez jego roweru. Ten właśnie rower oryginalny przedwojenny jeszcze Adler na trwale jak się wydaje wpisał się w życie i posługę długoletniego proboszcza z Ocic. Przeszło 50 lat jeździł tym rowerem ks. Gade – praktycznie przez cały czas swojego duszpasterzowania w Raciborzu – Ocicach pokonując nim nieraz niemałe trasy naszej raciborskiej ziemi, aby spełnić duszpastersko – dziekańską posługę. Rower ten w 1939 r. otrzymał na prymicje rodzony brat ks. Prałata Maksymilian Gade. Nasz ks. Gade wcześniej miał również swój rower, ale w 1945 r. zabrali mu go na pamiątkę nasi wyzwoliciele spod czerwonej gwiazdy. Wtedy to ks. Proboszcz Bernhard z Ocic przywiózł sobie z Zabrza-Mikulczyc wspomniany rower po bracie, który wyjechał do Niemiec.

      Kiedy zostałem proboszczem w Ocicach moim pragnieniem było, aby ten rower przeszedł w moje posiadanie, co było potrzebą mojego serca. Ks. Gade swój rower podarował swojemu sąsiadowi obok którego mieszkał jako emeryt. Ja wiedząc o tym gdzie rower ten się znajduje byłem przekonany, że prędzej lub później go odbiję.

      Nie wiedziałem jednak, że nań ma również chrapkę ks. Proboszcz ze Studziennej, który bodaj w przeddzień śmierci ks. Prałata nabył ów rower od nowego jego właściciela, nawet uiszczając za niego pewną kwotę pieniężną.

      Kiedy o tym dowiedział się ówczesny ks. Proboszcz z Ocic był niepocieszony tym faktem, ale był przekonany (czytaj: miał wiarę), że rower ten prędzej czy później dostanie się w jego ręce (i nogi). Na razie jednak były małe szanse (jak powiadają Francuzi). Ks. Wycisk jednak nie ustawał w czujności. Przy każdej nadarzającej się okazji rozmowy o tym rowerze z ks. Szywalski przypominał mu, a właściwie po męsku uświadamiał kto powinien tym rowerem jeździć. I o tym również wspominał ludziom ze Studziennej kiedy o rowerze była mowa.

      Ks. Szywalski rowerem ks. Gadego jeździł przez lat 12 bodaj. Aż zdarzyło się niestety, że Proboszcz ze Studziennej, zacny prałat (najskromniejszy z wszystkich znanych prałatów) miał poważny wypadek związany z rowerem. A mianowicie został na rondzie w Raciborzu najechany przez kobietę-kierowcę w wyniku czego został (nie wiem w jakim stopniu) poturbowany, sam rower zaś miał pogiętą ramę i pokrzywioną kierownicę. Ale ks. Prałat ze Studziennej nie dał za wygraną. Ks, Szywalski jeździł jeszcze jakiś czas na poszkodowanym rowerze z wymienioną jednak ramą i po prostowaną kierownicą. Ksiądz Wycisk jednak również nie dał za wygraną i nadal nachodził ks. Prałata z mniej czy więcej natarczywym przypominaniem,  że rower ten powinien mieć właściciela właśnie w nim.

      Jeszcze jedno tutaj trzeba byłoby wspomnieć a mianowicie kiedy proboszcz z Bolesławia dowiedział się  od proboszcza ze Studziennej, że wymienił ramę roweru na nową (choć faktycznie też starą) od razu zadzwonił do Studziennej, aby broń Boże starej ramy nie wyrzucać. I tak się też stało.

      Ale o tym wszystkim na koniec, raz jeszcze się potwierdziło, że Pan Bóg nie jest rychliwy ale sprawiedliwy. A mianowicie któregoś razu kiedy ks. Szywalski odwiedził Proboszcza z Bolesławia na jego farze, tenże pokazał mu na plebanii urządzoną izbę pamięci po ks. Gadem a równocześnie wyraził żal, że nie ma w niej legendarnego roweru świątobliwego Prałata z Ocic. Ks. Szywalski wyraźnie wzruszony nie tylko obiecał zwrot roweru ale również obiecał dołożyć  pamiątkową teczkę dziekańską ks. Gadego. Dlatego kiedy któregoś razu zawitałem po ów rower do Studziennej razem z samym szefem salonu rowerowego  w Raciborzu, ks. Prałat ze Studziennej bez wahania już tym razem rower odstąpił razem z pokrzywioną ramą(ks. Proboszcz z Bolesławia znalazł w Ocicach mechanika, który pokrzywioną ramę wyprostował, w Sokole rower odremontowali i …rower chodzi jak rakieta), dołożył obiecaną torbę i pochwalił się, że ma jeszcze tzw. torbę szkolną po ks. Gade, którą sam również zabierał do szkoły w Raciborzu.

      Ale ponieważ żelazo trzeba kuć póki gorące Proboszcz z Bolesławia zdołał przekonać Proboszcza ze Studziennej, że również ta teczka powinna się znaleźć wśród pamiątek po ks. Gade.

      A ponieważ też ks. Prałat jest człowiekiem ugodowym i miłującym pokój, nie czy z potrzeby serca czy dla świętego spokoju również i tę torbę odstąpił ..,. Chwała mu za to…

I jeszcze dołożył, o co również prosiłem, trzy kieliszki, oryginalne Rymery (nie wiem czy taka jest ich pisownia). Do tych niesamowitych pamiątek po ks. Gade z kolei wzruszony tymi gestami ks. z Bolesławia w rewanżu podarował ks. Szywalskiemu dwie oryginalne hosenszpangi  po ks. Gade. I w ten sposób i wilk syty i owca cała. A w tym wszystkim jedno mogę poświadczyć, że naprawdę Studzienna ma właściwego chłopa na właściwym miejscu.

 

                                                                                                                                                                                       Ks. Henryk Wycisk

 

Ks. Prałat Bernard Gade

(Osobiste wspomnienia ks. Jana Szywalskiego)

         Ks. Bernarda Gadego poznałem w r. 1962, gdy zostałem wikarym w parafii św. Mikołaja na Starej Wsi w Raciborzu. Już przedtem słyszałem o nim: otaczała go fama kapłana niezłomnego, który był tropiony przez gestapo, a potem wygnany z parafii przez polską władzę ludową.

         Spodziewałem się zobaczyć człowieka wielkiej postury i tubalnego głosu, skoro bały się go tak władze brunatne jak i czerwone. Spotkałem zaś człowieka delikatnego, spokojnego, nadzwyczaj skromnego.

         Pozory myliły. Siłą jego była mocna duchowość. „Fortiter in re, suaviter in modo”. Gdy chodziło o sprawy istotne mógł być stanowczy, nawet uparty. Nie jeden raz mogłem zakosztować jego cichego uporu: gdy np.  chodziło  o wręczenie pewnej  gratyfikacji, albo nawet ugoszczenia po wizytacji dziekańskiej a on odmawiał grzecznie lecz nieodwołalnie. Takim był też wobec władz. Takim był w kwestiach sumienia, jako spowiednik czy kierownik sumienia. Zawsze jednak suaviter in  modo, z taktem i szacunkiem dla osoby.

         Czcił swojego patrona, św. Bernarda, lecz wzorcem był św. Jan Vianney. Był do niego podobny, także zewnętrznie: wysoki, wychudzony, siwy, ale myliłby się ten, kto by wnioskował o surowym usposobieniu, był pogodny, znał dużo żartów. Podobnie jak św. Jan Vianney był proboszczem, śląskim farorzem, który umiał łączyć aktywność duszpasterską z głębokim życiem wewnętrznym. Należał do Unii Apostolskiej – namawiał mnie także, bym do niej przystąpił, odsunąłem decyzję, czego żałuję, bo dałaby mi kręgosłup życia duchowego – był także, o ile wiem, razem ze swoją siostrą, członkiem III zakonu karmelitańskiego. Widocznie duchowość tego kontemplacyjnego zakonu była mu bliska.

         Jego głębokie życie wewnętrzne łączył z aktywnością duszpasterską. Wcześnie dostrzeżono jego odwagę i determinację, gdy chodziło o wypełnienie pewnych powierzonych mu zadań.  Ks. kard, Bertram wysłał go jako duszpasterza robotników sezonowych do Meklemburgi, zaś ks. Prałat Carl Ulitzka postarał się, żeby mu powierzono, mimo młodego wieku, trudną, nowo założoną parafię św. Józefa w Raciborzu Ocicach. Było to osiedle mieszkań socjalnych, ludzi biednych, na ogół bezrobotnych, o lewicowych poglądach. Z tych ludzi miał tworzyć, przy nowo zbudowanym kościele, wspólnotę parafialną.

         Po wojnie mianowano go ojcem duchownym w nowo utworzonym Seminarium Duchownym. Później jest ojcem duchownym kapłanów rejonu raciborskiego.

Na odpustach w sanktuarium raciborskim Matki Bożej jest oblężonym przez ludzi spowiednikiem. W klasztorze sióstr Annuntiaty spowiada i głosi konferencje duchowne. Przez wiele lat prowadzi adoracje i głosi konferencje ascetyczne nam kapłanom dekanatu raciborskiego. Zawsze solidnie przygotowany; widać było oczytanie w literaturze ascetycznej.

         Najwięcej jednak znaczył jego własny przykład. Jego postawa była świadectwem prawdziwie kapłańskiego życia. Mogła być nawet pewnym wyrzutem sumienia dla innych. Można było go podziwiać, lecz dorównać  było trudno. Najbardziej rzucało się w oczy jego ubóstwo. Zawsze pojawiał się w tym samym wyświechtanym płaszczu, w tym samym kapeluszu, który zresztą odziedziczył po swoim wujku kapłanie, zawsze z tą samą teczką – aktówką. Legendarny był jego rower, przedwojenny, niemiecki, marki „adler”. Dzień przed śmiercią przybyłem do niego, prosząc, aby mi go podarował. Był chory i leżał w łóżku. „Już dałem go mojemu sąsiadowi. Odkąd wzrok straciłem, nie mogłem na nim jechać”. Opowiadał mi, właściwie był własnością jego brata – kapłana, podarowany mu na prymicjach  w 1939 r. Jego własny rower ukradli Rosjanie, dlatego rower brata po wojnie przywiózł z Mikulczyc do Raciborza. Po pewnym czasie rozmowy i wspomnień pożegnałem go. „Zrób mi krzyżyk na czole” - prosił. Wiedziałem, że taki krzyżyk dawał często innym. Uczyniłem to wzruszony. To było nasze pożegnanie: następnego dnia zmarł w szpitali raciborskim.

         Kiedy byłem wikarym w raciborskim kościele św. Mikołaja, mogło to być w roku 1968, zjawił się kiedyś latem ksiądz z NRD. Tłumaczył mi, że jest przejazdem, ma chwilę czasu, bo musiał dać auto do reparacji, a przyszedł się zapytać, czy na tej plebanii mieszka ten świątobliwy proboszcz raciborski, o którym w jego stronach opowiadano. Zastanawiałem się, kogo mógł mieć na myśli. Na naszej plebanii nikt się specjalnie świętością nie wybijał. „Czy nie chodzi o ks. Bernarda Gadego?” - zapytałem. „Ja, ja so heißt er” - przypomniał sobie. Tłumaczyłem mu, że mieszka nie tu, ale kilka kilometrów dalej. „Schade, gerne möchte ich ihn kennen lernen”.

         Pod koniec życia stracił wzrok. Przyjął to z pełnym poddaniem się woli Bożej. Zamieszkał w domku użyczonym mu przez ludzi przebywających w Niemczech. Na pamięć znał drogę do kościoła. Chodził tam każdego dnia o świcie i,  jak mówią, odprawiał na klęczkach Drogę krzyżową. ks. proboszcz Wycisk dal mu osobny klucz.

Dożył diamentowego jubileuszu i wkrótce potem zmarł.

Miałem to szczęście, jako dziekan, prowadzić ceremonie eksportacji zwłok w przeddzień pogrzebu.

         Przez 12 lat jeździłem jego rowerem, aż go oddałem ks. Wyciskowi do izby pamięci, w której zbiera pamiątki po ks. Prałacie w Bolesławiu. Mam też od ks. Gadego fioletowy bąbelek na biret prałacki, który otrzymał od ks. Bpa Wyciska, a którego nigdy nie używał. Podarowała mi go jego czcigodna siostra, gdy sam zostałem prałatem. Leży nadal nie rozpakowany; chciałbym go przekazać następnemu raciborskiemu prałatowi.

Racibórz Studzienna 15.02.2010 r.                   

Ks. Jan Szywalski

 

Erinnerungen an Pfarrer Bernhard Gade

Glaubensstunden

Meine Erinnerungen an die Glaubensstunden in der St. Josef Kirche in Ratibor, von unserem Pfarrer Bernhard Gade für Jungen und Mädchen separat abgehalten, lassen sich bei mir gerne abrufen. Es war Ende der vierziger, Anfang der fünfziger Jahre.

Wir Jungen zwischen 15 und 25 Jahren, die wir fast regelmäßig, aber nicht in großer Anzahl diese Glaubensgespräche besuchten, bekamen zum Abschluss immer sehr gute Witze von unserem Pfarrer geboten. Damit endete die Glaubensstunde in sehr gelockerter Atmosphäre. Erst später zu uns gestoßene konnten es nicht glauben, wie witzig und unterhaltsam unser, schon zu Lebzeiten fast heiliggesprochene Pfarrer Bernhard Gade sein konnte. Oftmals sind schließlich die harmlosesten Witze, die Schönsten.

Im Laufe der Monate veränderten sich die Abschlüsse der Glaubensstunden in einer Art Wettbewerb kraftsportlicher Leistungen. Es wurden immer wieder neue Arten sportlicher Anstrengung erdacht, wie wir sie in der Sakristei durchführen konnten. Die stärksten Burschen wie Herbert Pazdzieny oder Berthold Kapinos – der allerding wegen seinem Bauernhof nicht regelmäßig erscheinen konnte -  wetteiferten mit unserem Pfarrer, um die besten und höchsten Leistungen. Eine der letzten Übungen deren ich mich erinnere, war das „Stuhlstemmen“. Ein Stuhl mit einer ca. 10 cm breiten oberen Rückenlehne musste umfasst und aus der Senkrechten in die Waagerechte gehoben, dann ans Kinn gebracht und so oft wie möglich die Arme ausgestreckt werden. Wenn Herbert Pazdzierny sechs Mal vorlegte, schaffte unser Pfarrer dessen Fastenperioden alle kannten, sieben Mal. So wurde die Anzahl der Streckungen von Woche zu Woche erhöht. Geschlagen wurde Hochwürden aber nie. Damit war uns schon damals klar, dass nicht vieles und gutes Essen gepaart mit körperlicher Übung, allein die Leistungen des Menschen steigern. Der Kopf mit Geist und Seele sind die wichtigsten Voraussetzungen für höchste Leistungen.

 

                                                                                                                      Norbert Franitzek

 

Wspomnienia o księdzu Gade   (tłum. z j. niemieckiego J. Gonschior)

 Nauka religii.

 Wciąż żywe są dla mnie wspomnienia o nauce religii udzielanej przez naszego księdza proboszcza Bernharda Gade w kościele św. Józefa w Raciborzu, a prowadzone oddzielnie dla dziewcząt i chłopców. Było to na końcu lat czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych.

My chłopcy, w zakresie wiekowym 15 – 25 lat, którzy uczęszczaliśmy regularnie, ale w niedużej grupie, wysłuchaliśmy od księdza na końcu parę dobrych kawałów.

Tak stale kończyły się w swobodnej  atmosferze nauki religii. Ci, co dopiero później do nas dołączali, nie mogli uwierzyć, jak towarzyski i zabawny mógł być, ten już za życia uznawany prawie za świętego, nasz proboszcz Bernhard Gade. Często bowiem nieszkodliwe kawały okazują się najbardziej zabawne.

W przeciągu miesięcy zmieniały się te końcówki nauki religii w rodzaj zawodów sportowych

Ciągle wymyślano nowe dyscypliny zmagań siłowych, które można było przeprowadzić w zakrystii. Najsilniejsi z wyrostków, jak Herbert Pazdzierny lub Berthold Kapinos – przy czym ten ostatni z powodu swego gospodarstwa rolnego nie mógł regularnie uczęszczać – konkurowali z naszym księdzem o uzyskanie najlepszego wyniku. Jedną z ostatnich dyscyplin, którą sobie przypominam, było „wyciskanie krzesła”. Krzesło które miało górne oparcie o szerokości 10 cm, należało objąć i z pozycji pionowej doprowadzić do pozycji poziomej. Następnie krzesło przyciągnięte do brody należało wyciskać tyle razy ile się dało, do pozycji wyciągniętych ramion. Kiedy Herbert Pazdzierny wyciskał sześć razy, nasz ksiądz – znany ze swoich okresów uprawiania postu – wyciskał siedem razy. Tak podwyższano  ilość wyciskań  z tygodnia na tydzień. Pokonać świątobliwego księdza jednak nigdy się nie udało.

Wtedy już dla nas było jasne iż nie duża ilość smakowitego jedzenia w połączeniu z ćwiczeniami fizycznymi, same rodzą wzrost wydajności u człowieka.

Droga do uzyskania największych osiągnięć prowadzi przez rozumną głowę i duszę.

Norbert Franitzek  - październik 2011

                                                                            

 

 

Wohl am 28. Januar 1985 feierte Pfarrer Bernhard Gade mit Bekannten, Priesterbrüdern, Schülern und Jüngern auch sein Goldenes Priesterjubiläum im Kloster Anuntiata. Gewiss war es ihm nicht leicht gefallen uns Gelegenheit zu geben, ihm zu danken für all sein Gutes, seinen Fleiß an und für uns, aber einmal mussten wir dazu Gelegenheit haben. Als Schüler, ich bekenne mich auch als Jünger und schließlich Nachbarpfarrer in Trachkirch war auch ich von ihm geladen. Andere waren näher, bedeutender als ich doch erst junger Pfarrer und so war ich etwas in Bedrängnis, was ich Besonderes sagen könnte. Aber eigentlich war das nicht schwer, oft hatte ich ihn auf seinem Rad fahren sehen, war er ja einmal darauf zu mir nach Trachkirch gekommen, um einen wohlgemeinten brüderlichen Rat zu geben. So hob ich  bei Tisch auch mein Glas und wies darauf, dass heute noch ein wertes Ding sein goldenes Jubiläum hat. – es ist sein Stahlross, sein Fahrrad. Denn wir wussten, dass es sein erstes und einziges war. Mancher nickte mit dem Kopf, denn keiner von uns hatte so lange und so viel im Dienste des Herrn seinen Drahtesel getreten. Aber unser Gade verneinte es. Das Fahrrad hatte er erst zwei Jahre nach seiner Weihe gekauft. Er ist noch viele Jahre danach darauf gefahren, so lang es ging Also ist dieses Rad heute 75 Jahre alt. Eine seltene Reliquie nach einem heiligmäßigen Priester. Sein Nachfolger Pfarrer Heinrich Wycisk nahm das Rad in seine Obhut und wir wünschen ihm, dass ihm dieses Pfarr-Rad noch manche Freude bringt.

 

Chyba 28. stycznia 1985. roku  obchodził Ks Prałat Bernhard Gade ze znajomymi, braćmi w kapłaństwie, uczniami swój Złoty Jubileusz Kapłaństwa w Klasztorze Anuntiata. Pewnie nie przyszło mu to z skromności swojej  łatwo dać nam okazję do wyrażenia mu naszej wdzięczności, za wszystko co dla nas uczynił i czym dla nas w sumie i całości był. Jako uczeń jego, przyznaję się być jego uczniem, choć wiele niedoskonałym, a też proboszcz sąsiad w Sudole i mnie zaproszono. Inni bliżsi mu byli, znaczniejsi niż ja młody proboszcz i tak trochę nie wiedziałem, co bym powiedzieć mógł. Choć nie było to trudne, wiedziałem go przecież jechać na rowerze, na którym raz nawet przyjechał do mnie do Sudoła z troskliwie przemyślaną radą braterską. Tak przy stole potem podniosłem się do toastu i zwróciłem uwagę, że swój złoty jubileusz ma też rzecz cenna, jest to jego stalowy wehikuł, jego rower. Wiedzieliśmy wszyscy, że był to jego pierwszy i jedyny rower. Niejeden kiwał głową, bo nikt z nas tak długo i tyle nie nadeptał się w służbie bożej na swoim woziadle. Lecz Gade zaprzeczył. Rower ten kupił dopiero dwa lata po święceniach. Jeszcze wiele lat po tym jubileuszu na nim jeździł, jak długo siły pozwalały. Zatem ten rower ma dziś 75 lat. Rzadka relikwia po świątobliwym kapłanie. Jego następca ks. prob Henryk Wycisk wziął ten rower w swoją opiekę i życzymy mu, że mu ten proboszczowski rower jeszcze wiele razy ucieszy.

                                                                                                                                                              Ks. Eduard Gogollok  - styczeń 2012